INFO

W zakładce "zamówienia", którą znajdziecie po prawej stronie bloga, możecie składać zamówienia na wasze one-shoty, tak jak to do tej pory robiliście w komentarzach. Różnica będzie jedynie taka, że łatwiej będzie i nam i wam to wszystko ogarnąć i zobaczyć kto, co i ile zamawiał.
Wraz z waszymi zamówieniami powstanie w tamtym miejscu lista, na której będziecie mogli sprawdzić aktualny stan waszego zamówienia. Zachęcam do zaglądnięcia tam.

środa, 3 czerwca 2015

067. Zbyt wiele...

Witam, tu A-chan! E… przejdźmy może do rozdziału. (ah! reszta zamówień zostanie dodana prawdopodobnie po rozdziale Fadziulki... albo coś koło tego. Ale są już napisane, więc... czekajcie cierpliwie) Dodam tylko, że chciałabym abyście uważnie przeczytali informację pod rozdziałem. To ważne.
Z góry dziękuję i zapraszam do czytania.

***

Ostatnimi czasy wiele się działo. Aż zbyt wiele. A ja nie mogłam patrzeć jak moja rodzina mizernieje z każdym kolejnym dniem. Nie mogłam patrzeć na cierpienie Deidary, na jego pusty wzrok, na zamykającą się w sobie Hoshi i nawet na jeszcze bardziej oziębłego niż zazwyczaj Paina, któremu już do reszty szajba odbijała. Na dodatek wysyłał na misję wszystkich, momentami nie pozwalając odpocząć. Nawet okropnie burkliwy Sasori zaczynał przekraczać granice.
Co tak właściwie się stało? Wiele… zbyt wiele. Serce mnie jednak bolało, kiedy zdawałam sobie sprawę, że Kim tak naprawdę nic o tym nie wiedziała. Bo wiedziałam, że Itachi i Senshi nic jej nie powiedzieli. Ale spotkanie z nią, dobrze na nich podziałało. Ale wróćmy do względnego początku.
Trudno jednak jednoznacznie określić gdzie to wszystko się zaczęło.
Kiedy Sasori wrócił z misji, sam, wiedziałam, że coś się stało. Fakt, Shiru mogła gdzieś pójść, po wykonanej misji, ale wiedziałam, że tak nie było. A sen, który miałam wcześniejszej nocy, tylko  mnie w tym upewnił. Shiru była dla mnie niczym siostra i nie miałam zamiaru zostawić sprawy bez echa. Przeprowadziłam odpowiednią rozmowę z Sasorim, upewniając się że nikt, ani nic nam nie przeszkodzi. Wątpiłam żeby powiedział Painowi wszystko zgodnie z prawdą w czasie zdawania raportu, więc wolałam sama się dowiedzieć.

Wbiłam nogę w jego brzuch jeszcze mocniej i usłyszałam jak jego kości pękają. Zacisnął zęby starając się nie krzyknąć. Zmienienie go w człowieka jednak miało swoje plusy – czuł ból. Pochyliłam się w jego stronę.
-A więc nawet jej nie szukałeś? – syknęłam – A może trupy w tym barze, tak bardzo cię przeraziły, że ze strachu teraz próbujesz mi wmówić, że sama uciekła, nawet nie próbując wykonać misji? Czy może pracujesz z jej porywaczem, co gnojku?
-Już powiedziałem!
-Kłamałeś. Żyje już wystarczająco długo, by wiedzieć kiedy ktoś kłamie. A teraz mów co naprawdę się stało! – wbiłam ostrze katany w jego ramię, a on tym razem nie mógł powstrzymać krzyku.
-Pożałujesz… tego… - wydukał w końcu przez łzy. Ludzki odruch, którego kiedyś próbował się pozbyć. Tchórz.
-Może, ale ty tego nie doczekasz, jeśli zaraz mi wszystkiego nie wyśpiewasz.
-I tak nic nie zdziałasz. Gościu zabrał ją nie męcząc się nawet i nie mając najmniejszego problemu z wymknięciem się z wioski.
-Oh? Doprawdy? Kto taki?
-Nie masz z nim szans. – prychnął, a krew rozprysła się po jego brodzie
-Kto?
-Mężczyzna nazywany Crissem. Pracowała kiedyś dla niego. Nawet nie wiecie kogo trzymaliście pod dachem. Przez tą idiotkę musiałem całą robotę wykonać sam.
-Faktycznie, masz rację. – uśmiechnęłam się kpiąco i uniosłam swoją kosę – Nie zdawałam sobie sprawy, że taki z ciebie gnojek i zdrajca.

Nie było żądnej ekipy ratunkowej. Nie miało prawa być. Wszyscy uważają, ze Akatsuki zawsze działa z rozmysłem, planując każdy swój krok i działanie. Ale to nie prawda. Albo raczej nie zawsze jest  to prawda – nie wtedy, gdy coś się dzieje, któremuś z nas. A nie mogłam pozwolić by przez swoją porywczość im też się coś stało. Nasz przeciwnik był silny sam w sobie, a do tego na pewno miał duże wpływy. Musiałam się dowiedzieć jakie. Ale w taki sposób, żeby nikt inny o tym nie wiedział.

Oblizałam się. Mężczyzna leżący pod ścianą jęknął. Prawdopodobnie i z bólu i ze strachu. Zdobywanie informacji, miało wiele swoich plusów. I czasem też przyjemności. Ale minusy też były. I jeden z nich właśnie się pojawił. Razem z wybuchem ściany tuż za mną. Przez dziurę wskoczyli ninja, nie mający jednak żadnych hitai-ate. Jedno słowo – najemnicy. Istniało prawdopodobieństwo, że Criss już o mnie wiedział. Albo raczej wiedział, że ktoś masakruje mu ludzi i dojścia. Nie wiedział jednak kto, ani o co pytał. A czemu? Bo żaden nie dożył chwili, żeby mu o tym donieść. Osobiście tego dopilnowałam. I nie miałam zamiaru tego zmieniać.
Doskoczyłam do mężczyzny pod ścianą i jednym sprawnym ruchem odcięłam mu głowę. Krew trysnęła na podłogę, ścianę i na mnie. Oraz na shinobi, który pojawił się za moim plecami. Zrobiłam szybki unik i zwiększyłam dystans. Nie chciałam walki. Nie z tyloma, naprawdę wyszkolonymi przeciwnikami. Nie w środku wioski. A już tym bardziej nie wtedy, kiedy próbowałam załatwiać sprawy po cichu, nie zostawiając za sobą żadnych śladów i poszlak. Innymi słowy, musiałam uciekać. Rzuciłam bombę dymną i przy użyciu prostego jutsu, ukryłam się w ziemii, zupełnie wyciszając swoją chakrę. Trudniejszy etap dopiero nadchodził. Jeśli chciałam uciec nie zauważona i nie mając na ogonie pościgu, musiałam się postarać. I to naprawdę mocno. A nie mogłam używać swoich demonicznych mocy, bo wszystko poszłoby na marne. Stworzyłam więc klony w dwóch miejscach: jednego na powierzchni i jednego pod ziemią. Ten ostatni wyskoczył i zaatakował przeciwników, a ja tymczasem podmieniłam się miejscami z drugim. Cichaczem wycofałam się, upewniając się, że moja chakra ani na chwilę nie będzie do wykrycia.

Kiedy byłam już wystarczająco daleko, dezaktywowałam klony i ruszyłam w stronę siedziby. Miałam już wystarczająco informacji. Wiedziałam jednak, że jeśli wróg zauważy, że przestałam szukać o nim informacji, zda sobie sprawę, że wiem co chciałam, a to sprawi, że zniknie zanim go dopadnę. A na to pozwolić sobie nie mogłam. Jednak nie byłam zbyt dobra w ratowaniu ludzi. W masakrowaniu owszem, ale uratowanie kogoś, przy jak najmniejszych stratach w ludziach jest trudniejsze niż wymachiwanie bronią i zabijanie ludzi, bez zwracania uwagi kogo się pozbawia życia. Mogłam się wkraść, włamać i rozwalić wszystko naokoło. Ale w ten sposób Shiru też by ucierpiała. A jeśli zostałabym zbyt wcześnie wykryta, owy Criss wziął by ją za zakładnika, a ja nie mogłabym zapewnić jej bezpieczeństwa. Ci ludzie to nie byli ninja Kumo, ani Konohy. Nie byli głupi. Wręcz przeciwnie – byli doskonale przygotowani na takie coś. A to oznaczało, że musiałam być bardziej niż ostrożna.

-Itachi, mówię poważnie. Musisz mi pomóc. Tak samo jak ja wiesz, że Shiru nie zniknęła sama z siebie. Wiesz, że żyje i że coś jej grozi.
-Wiem, ale naprawdę powinnaś powiedzieć o tym reszcie.
-Nie. Oni nie będą w stanie trzeźwo myśleć. Nie zachowają zimnej krwi. Mamy za wroga niebezpiecznych ludzi…
-Właśnie dlatego nie powinniśmy iść sami!
-Nie, nikt się nie może dowiedzieć. Zaufaj mi. Proszę cię, pomóż mi ratować Shiru. Bez ciebie sobie nie poradzę.
-A-chan… jeśli to, co mówisz to prawda…  to samobójstwo. Ale zabijesz tak, nie tylko nas, ale i Shiru.
-Itachi… zrozum, że jeśli reszta się dowie, rzucą się jej na pomoc bez pomyślunku. A to już na pewno zabije i ich, i Shiru. Robią zbyt wiele hałasu, nie potrafią działać cicho. A jeśli będą wiedzieć, wszyscy będą chcieli iść. Im więcej ludzi, tym ciężej się wykonuje tajną misję. Sam doskonale o tym wiesz. Tu potrzeba ostrożności, taktyki, cichego działania, małej ilości ludzi i przede wszystkim zimnej krwi. Wiem, że to niebezpieczne, ale to nie zmienia faktu, że nie zostawię kogoś, kto jest dla mnie niczym siostra, w rękach jakiegoś bydlaka.
-A-chan…
-Chcesz, żeby Hidan, rozwalił wszystko, ciął ludzi dając znać że idziemy? Żeby Deidara coś wysadził? Żeby Pain zrobił rozróbę, informując wroga, że pora uciec jakimś tajnym przejściem o którym nie mamy bladego pojęcia i zabić Shiru? Albo Hoshi…
-W takim razie powiedz im jaki masz plan. Zrozumieją.
-Naprawdę w to wierzysz? Przecież sam ich znasz. A nawet jeśli… nie usłuchaliby. Na pewno nie wszyscy. Wyruszyliby za nami.
-Powinni wiedzieć, zasługują na to.
-Wiem Itachi, ale zrozum… tak będzie też dla nich lepiej. Będą się mniej denerwować, mniej cierpieć. Zaufaj mi, wiem co robię. Pomożesz mi?

Zakradanie się do kryjówki wroga, nie dając choćby najmniejszego znaku swojej obecności, naprawdę nie było łatwe. Szybki rekonesans nie załatwia całej sprawy i nie poznaje się wszystkich informacji. Sonda terenu też nie jest niewykrywalna. A już szczególnie, gdy wszystko jest  tak dobrze obstawione i obserwowane. Wróg był czujny, a moje serce biło jak szalone. Z podekscytowania i z nerwów. Mój klon robił kolejną „akcje” w odległej wiosce, dając iluzję naszej niewiedzy i odwracając uwagę. To co nastąpiło później, miało pozostać w mojej pamięci na zawsze. I rozdzierać moją duszę na pół przez wieki.

Splunęłam krwią na ziemię, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z wroga. Rozcięta warga pulsowała tępym bólem, jednak to pęknięta szczęka bolała znacznie bardziej. Starałam się to jednak ignorować. Nie wiedziałam jak, ale ten człowiek potrafił skutecznie blokować moje demoniczne moce. Criss, człowiek który był inny niż reszta. Nie był głupi, ani naiwny. Nie wierzył ślepo w swoje ograniczone zdolności, ale wiedział na co go stać. A było go stać na bardzo wiele.
-Wiedziałem, że zaczęliście węszyć. Nawiasem mówiąc to było sprytne posunięcie, żeby udawać, że wciąż nic nie wiecie. Ale głupotą było w ogóle przychodzenie tutaj.
-Nie wiesz do czego Akatsuki jest zdolne. – syknęłam
-A wy nie wiecie do czego ja jestem zdolny. – odparł uśmiechając się kpiąco. Zacisnęłam pięści, starając się zachować zimną krew. Tak mało brakowało, żeby wyciągnąć Shiru z tamtego pokoju, ale wszystko musiało się spieprzyć. Albo raczej ktoś to zrobił. Miałam rację, że Akatsuki, nie potrafiło działać po cichu. Musieli znaleźć szczątki Sasoriego. Zbyt długo zwlekałam. Wykryli więc i nas. Niemożliwym jest, żeby na nią wpadli. Zetsu musiał wyczuć zapach padliny. Jakim cudem nas znaleźli nie wiedziałam, ale nie podobało mi się, że zmarnowali cały mój plan, pot, wysiłek oraz szanse na powodzenie tej misji. Ryzykowali nie tylko swoim i naszym życiem, ale też życiem Shiru.
-Naprawdę sądzisz, że się nie zabezpieczyłem? Że uda wam się nas pokonać? Że zabierze coś, co należy do mnie? Jesteście zbyt głupi i naiwni.
-A ty zbyt pewny siebie. Nie doceniasz nas.
-Właściwie to raczej was przeceniłem. I wy też to robicie.
-Źle to ujęłam. Niedoceniasz mnie. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie dam ci wygrać. Odzyskam Shiru i dam nauczkę tym durniom, którzy niweczą cały plan i wtrącają się bezmyślnie.
Zacisnęłam dłoń na ostrzu katany, a on wydawał się mocno zdziwiony moimi słowami. Po chwili jednak uśmiechnął się i wyciągnął swój miecz z pochwy. Zrozumiał. Wiedział, że wiem dużo, znacznie więcej niż sądził, ale dla niego to niczego nie zmieniało. Dla mnie owszem – planowałam wykorzystać pojawienie się Akatsuki i jego świadomość, że to nie jest według planu. Jego oczy błyszczały szaleństwem. A moje serce biło boleśnie. I to nie z powodu uderzenia, którym mnie wcześniej zaskoczył.

Z niedowierzeniem obserwowałam ogień, który pożerał drobne ciało. Zakrwawione blond włosy, rozsypane dookoła. Ktoś mną potrząsał, ktoś coś krzyczał. Ktoś inny chciał rzucić się do przodu, prosto w ogień. To wszystko było takie nierealne. Nie chciałam w to wierzyć. Ból przeszywał moje ciało od środka. Jakby coś rozdzierało moją duszę. Na pół, potem znowu na pół i na kolejne części. Od chwili, w której Criss zdał sobie sprawę z sytuacji, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Wszystko się zawaliło. Dosłownie i w przenośni.

Mój przeciwnik zmienił się. I choć nie był tak szybki jak Criss, skutecznie mnie blokował, żebym nie była w stanie dorwać jego szefa. Zresztą oboje na pewno wiedzieli, że to nie śmierć Crissa była moim głównym celem. Ale on nie lubił przegrywać. Nie lubił, gdy ktoś próbował mu coś odebrać. Nie miał zamiaru dać nam wygrać i wiedziałam to od momentu, gdy tylko zwiększył dystans i machnął ręką, a na mnie rzucił się goryl z piekła rodem. Kątem oka widziałam jak Criss wydaje jakiś rozkaz, a sam ucieka. Tchórz. Tchórz, porywacz, gnojek i już wkrótce trup. Obiecywałam mu to, jednak ani ja, ani Itachi, nie mogliśmy się dostać do Shiru. Do pomieszczenia gdzie powinna być, a gdzie właśnie wpadli uzbrojeni po zęby ludzie. Usłyszałam szczęk broni, dźwięk przecinanego ciała i krew tryskającą na podłogę. Z całej siły kopnęłam przeciwnika, który pomimo masy obrażeń wciąż stał, żeby choć na chwilę znalazł się dalej niż pół metra. Ruszyłam z miejsca… jednak było już za późno. Gdzieś z boku nastąpił wybuch, a sufit i ściany się zawaliły. Zapanował chaos, a wszystko po chwili zatopiło się w dymie i płomieniach. Rzuciłam się do przodu, starając się pozbyć kamieni, które stały mi na drodze. Ignorowałam żar, który buchał dookoła. Byłam demonem, ale tym razem moje moce mnie nie chroniły. Skóra piekła mnie, dym drażnił oczy i gardło.
Złapałam za kolejny kamień i odrzuciłam go. I wtedy zobaczyłam zakrwawioną rękę. Serce stanęło mi na ułamek sekundy. Ale to nie była ręka Shiru. Kończyna była zbyt masywna, bardzo opalona, poznaczona starymi bliznami i ewidentnie męska. Złapałam za kolejny kamień i kompletnie ignorując trupy shinobi-najemników, szukałam tego ciała, którego jednocześnie nie chciałam tam znaleźć.
Ogień był już prawie wszędzie. Odrzuciłam kolejny kamień i zamarłam. Złapałam za kolejny i kolejny… tylko po to, żeby zobaczyć coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Żeby zobaczyć zakrwawione, drobne ciało i długie blond włosy. Nastąpił kolejny wybuch i odrzuciło mnie do tyłu. Chciałam wstać, ale ktoś mnie złapał i pociągnął jeszcze bardziej do tyłu i wyciągnął z ognia. A potem trzymał uparcie.

Nie chciałam wierzyć, że to się tak skończyło. Hoshi ścierała mi z twarzy krew zmieszaną z popiołem, dymem, gruzem i bóg wie jeszcze z czym. A ja siedziałam nieobecna niczym pusta lalka. Z bólem obserwowałam jak Deidara siedzi na Itachim z łzami spływającymi po twarz, zaciskając ręce na jego podkoszulku.
-Dlaczego do cholery poszliście sami?! Po co to wszystko?! Teraz Shiru nie żyje! Przez was! O mało jeszcze nie straciliśmy A-chan! Dlaczego na to pozwoliłeś?! Do jasnej cholery Itachi!
Ale Itachi milczał. Milczał gdy Deidara go uderzył, rzucił na niego i wykrzykiwał w twarz, jak bardzo go nienawidzi. A ja milczałam. Milczałam, bo wiedziałam, ze to ja poprosiłam Itachiego żeby ze mną poszedł, choć nie chciał. Że to przeze mnie go obwiniali. Że gdybym się bardziej postarała Deidara nie cierpiałby tak bardzo. Nigdy nie powinnam była zobaczyć takiej twarzy Dei’a. Bo to nie był Deidara jakiego znałam. Deidara powinien się uśmiechać, krzyczeć wesoło o swojej sztuce, wysadzać rzeczy, a nie cierpieć i dławić się łzami.
-Chłopaki uspokójcie się! – Arissa wtrąciła się, nie przerywając opatrywania przedramienia Kakuzu.
-A-chan powinnaś się położyć. – powiedziała Hoshi, kiedy już skończyła mnie opatrywać i ścierać większą cześć krwi. Właściwie nawet nie zauważyłam kiedy to zrobiła. Spojrzałam na nią pustym wzrokiem, a kiedy zobaczyłam determinację na jej twarzy, kiwnęłam tylko głową i wstała. Wychodząc, zauważyłam jeszcze kątem oka jak Deidara stracił już resztki sił i oparł głowę o Itachiego, szlochając cicho. Itachi delikatnie pogłaskał go po głowie i jakby wyczuwając moje spojrzenie, uniósł wzrok. Wzrok, który czułam jeszcze na długo po opuszczeniu salonu i powrocie do pokoju.

Nie wiedziałam jak powiemy o tym Kim, ale wiedziałam że to ja powinnam to zrobić. Ale miałam rację – Akatsuki  działało zbyt pochopnie i nie potrafiło zachować się cicho. Powinnam była temu zapobiec. Byłam winna śmierci Shiru. Wiedziałam to ja i reszta. Myślałam, że czekają mnie długie bezsenne noce, ale o dziwo… zasnęłam bardzo szybko. I znowu widziałam wszystko co miało miejsce ostatnimi czasy. A to co się zdarzyło przez ostatnie 24 godziny, widziałam ze szczególną dokładnością. Tylko, że nie obudziłam się w momencie znalezienia ciała Shiru. Nikt też mnie nie odciągał. Wybuch nastąpił, a mnie otoczyły płomienie. Zobaczyłam drobną postać stojącą kilka metrów ode mnie, ale zniekształconą przez szalejący dookoła ogień. Nastąpił kolejny wybuch a ja obudziłam się z dudniącym sercem. Przed oczami miałam twarz Shiru. Przetarłam oczy i wstałam. Wiedziałam.
Zerwałam się i pobiegłam ponownie do salonu. Musiałam znaleźć Itachiego. Zatrzymałam się jednak kawałek dalej. Drzwi do pokoju Deidary były uchylone i zobaczyłam jak Itachi kładzie go na łóżku i przykrywa kołdrą. Musiał zasnąć ze zmęczenia, płaczu i zbyt dużej ilości wrażeń.
-Itachi – odezwałam się cicho, a Uchiha obrócił się w moją stroną. Poprawił jeszcze kołdrę i wyszedł, zamykając za sobą drzwi, najciszej jak to możliwe – Itachi, ja wiem, że to zabrzmi dziwnie…  - zawahałam się.
-O co chodzi?
-Ja… Shiru… Shiru żyje. Nie mogła umrzeć.
-A-chan… ja wiem, że ciężko ci w to uwierzyć, ale Shiru odeszła już z tego świata.
-Nie! Nie rozumiesz, ja wiem! – zamilkłam, kiedy uświadomiłam sobie, że nie powinnam krzyczeć i ponownie zaczęłam, ale szeptem – Shiru nie mogła zginąć. Ja to wiem. Wiem, że brzmię jak szalona, ale to już nie pierwszy raz, wiesz o tym. Ja wiem, że ona żyje.
-Jesteś pewna?
-Tak.
-Więc chcesz jej szukać? Znowu sama?
-Nie. Nie będziemy jej szukać. Criss przeżył, to jest pewne. Shiru musiała upozorować swoją śmierć i włożyła w to dużo wysiłku. Wszystko, aby się od niego uwolnić. Jeśli ja znajdziemy, on też ją znajdzie. Może kiedyś wróci, ale póki co, w ten sposób jest najbezpieczniejsza. – zamilkłam na chwilę, czekając na jego reakcję. Ale on milczał – Nie wierzysz mi.
-To nie tak, że ci nie wierzę. Po prostu… wszyscy widzieliśmy jej ciało. Ty też je widziałaś…
-Wiem… Nie ważne, zapomnij o tym co mówiłam. Tak powinno być. Tak jest lepiej. – odparłam i obróciwszy się, ruszyłam do pokoju. Jednak nie wróciłam do siebie, ale poszłam do pokoju Shiru. Dopiero tam serce choć trochę przestało mnie boleć. Położyłam się, zwinęłam w kłębek i zasnęłam. Nic mi się jednak nie śniło.
Nawet jeśli brzmiałam jak szalona, do samego końca będę wierzyć, że ona żyje.

***

Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał.
Oprócz tego mam wam coś do przekazania. Przypadł mi przykry  obowiązek poinformowania was, że… nasza kochana Shiru zdecydowała się opuścić bloga. Nie będę się wypowiadać co do jej powodów, bo nie znam ich zbyt szczegółowo (jedynie to, co przekazała mi Fadziulka), więc jeśli macie jakieś pytania, to myślę, że sama wam odpowie. A ja wciąż będę miała nadzieję, że Shiru kiedyś do nas wróci, bo tutaj zawsze będzie dla niej miejsce. Zawsze będzie naszą współautorką. Osobą, która razem z Fadziulką zapoczątkowała tego bloga. Bloga, który wiele dla mnie znaczy. Tak samo jak przyjaźń z Shiru i Fadziulką.
I wydaje mi się, że Fadziulka myśli tak samo (a przynajmniej podobnie) i popiera moje nadzieje.

A teraz chciałam przeprosić za zbyt… e… no przyznajmy, że może trochę patetycznie to wyszło i chyba troszkę za bardzo się otwarłam, ale… cóż… nie jestem w tym dobra. Wybaczcie.

1 komentarz:

  1. Co...? Ale... dlaczego Shiru...? :( Buuu, to takie złe, smutne i w ogóle. To była chyba najsmutniejsza notka dotychczas. Prawie się popłakałam :(

    OdpowiedzUsuń