INFO

W zakładce "zamówienia", którą znajdziecie po prawej stronie bloga, możecie składać zamówienia na wasze one-shoty, tak jak to do tej pory robiliście w komentarzach. Różnica będzie jedynie taka, że łatwiej będzie i nam i wam to wszystko ogarnąć i zobaczyć kto, co i ile zamawiał.
Wraz z waszymi zamówieniami powstanie w tamtym miejscu lista, na której będziecie mogli sprawdzić aktualny stan waszego zamówienia. Zachęcam do zaglądnięcia tam.

piątek, 22 marca 2019

074. Wszystkie światy strzeżcie się, Akatsuki nadchodzi!

E... Tak... Nie mam zbyt wiele na swoją obronę. Wciąż żyjemy! (yay...)
Więc... jak ktoś tu jeszcze zagląda, to zapraszam do czytania... i na kolejny pseudo-crossover ^^". Więc... żeby cokolwiek wrzucić, to wrzucam przynajmniej fragment, który już dawno napisałam, ale nie dokończyłam (chciałam dłuższy rozdział) so... yeah. Więc jest dość krotko... tym razem, przynajmniej. Może przynajmniej uda mi się następny rozdział szybciej napisać (a raczej dokończyć) i będzie dłużej.
Także no. Just. Enjoycie?

***

Kim miała szczęście, wielkie szczęście. Spotkała kogoś, kto kochał ją całym sercem i był gotowy postawić się całemu światu żeby z nią być. A ona kochała jego i czuła dokładnie to samo. Problemem był jedynie Kakuzu, który postawił sobie za zadanie pełnić rolę nieczułego drania, wkopującego zakochanych postacie Romea i Julii, którym nie dane było szczęśliwe zakończenie. Bo prawdę powiedziawszy inaczej nie dało się tłumaczyć jego zachowania. Bo drugą opcją było to, że nie wierzył w miłość Hidana, nie wierzył że jest wart Kim. Ale wątpię żeby kiedykolwiek uznał kogoś za wartego swojej młodszej siostry. To akurat dość częste. Ale żeby stawać na drodze parze która naprawdę się kocha? Bo nie rozumiałam jak mógł nie zauważyć jak bardzo ta dwójka jest w sobie zakochana i ile jest w stanie dla siebie zrobić. To przez Kakuzu i dla niego Kimiko tak bała się tego związku – chciała uszanować brata i jego opinię. Ona i Hidan chcieli pokazać Kakuzu jak bardzo się kochają, ale nawet kiedy mu to pokazywali, on i tak im nie wierzył. Albo zmieniał zdanie raz po raz, raniąc swoją siostrę.
Czy to miało sens? Najmniejszego. Hidan i Kim byli razem szczęśliwi i to było najważniejsze. A to, że Hidan chciał się z nią ożenić było tego kolejnym dowodem popierającym ich związek, a nie na to jakoby jashinista miał złe zamiary wobec siostry Kazika. Czy naprawdę to nie wystarczy? Czy nie mógł tego zrozumieć?
Chciałam pomóc. I naprawdę chciałam być cierpliwa wobec Kakuzu. Ale okazał się takim zimnym kretynem, że po prostu nie byłam w stanie. Nawet demony mają uczucia i myślałam, że już się o tym przekonał. Ale najwyraźniej się myliłam, uważając że cokolwiek dotarło do jego mózgu.
Kim miała szczęście, że spotkała drugą połówkę. I miała szczęście, że mogli być ze sobą, a przy dobrym wietrze i zmianie zdania Kakuzu mogliby się w końcu pobrać. Dla mnie i Itachiego nie było takiej przyszłości, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli. Czemu? Ponieważ rodzina Kuroi i cała demoniczna Rada, nigdy nie zgodzi się na małżeństwo jednego z nich ze zwykłym, marnym człowiekiem. I choć dla mnie Itachi jest najwspanialszym człowiekiem i wcale nie jest „zwykły”, to dla nich takim właśnie jest, nie pochodzącym z żadnej cesarskiej rodziny, czy książęcej rodziny – bo tylko takie osoby są dla nich coś warte. A na dodatek był człowiekiem. Ale to bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać. Tak czy inaczej dla nas nie było żadnego Happy Endingu, a dla Kim i Hidana owszem.  Dlatego to tak bardzo bolało. Chciałam żeby chociaż Kim, która jest dla mnie jak siostra, była szczęśliwa.

Przez chwilę myślałam, że może zareagowałam zbyt gwałtownie… ale nie. I tak udało mi się mocno się powstrzymywać. Miałam wielką ochotę zrobić Kakuzu coś gorszego, ale to był brat Kim. A poza tym gdzieś w środku, też był częścią mojej rodziny – częścią Akatsuki. Nawet jeśli nie każdy to tak widział. I dlatego jego słowa zabolały jeszcze bardziej.
Musiałam ochłonąć, uspokoić się. Potrzebowałam pobyć sama. Schowałam się, jak to czasami robiłam, kiedy bardzo nie chciałam żeby ktoś mnie znalazł. Tylko tym razem zrobiłam to świadomie. I byłam też świadoma otoczenia. 
Ale oczywiście nie byłabym sobą gdybym w takiej sytuacji nie chciała zerknąć co robią członkowie mojej szalonej rodzinki. Musiałam choćby zerkać kiedy usłyszałam ich wołanie. Nie sądziłam jednak, że trafię na taką scenę. I chcąc, nie chcąc po prostu nie dałam rady… z tego nie dało się nie śmiać! Nie sądziłam jednak, że śmiałam się aż tak głośno.
W każdym bądź razie w momencie, w którym drzwi się otwarły i usłyszałam równy chórek, zamarłam. Chciałam krzyczeć, powiedzieć coś, zrobić cokolwiek… ale było już za późno. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić… Itachi, Kim, Deidara, Hoshi oraz Senshi z Yoru na rękach już przekroczyli próg i… zniknęli. W tej chwili powinnam coś wyjaśnić. Powodem dla którego nie mogli mnie znaleźć nie było to, że znalazłam jakąś taką skrytkę, czy super drzwi, ale dlatego, że stworzyłam portal – znajdujący się dokładnie w progu. Drobna sztuczka myląca, którą ciężką wytłumaczyć. Ale mówiąc w skrócie, jeśli ktoś nie wiedział, że za drzwiami ktoś jest, lub nic nie zwróciło na nie uwagi… po prostu nie wiedział o ich istnieniu. A gdyby nawet ktoś je zauważył, to po otworzeniu nie znalazłby nikogo. Innymi słowy działało to trochę jak iluzja-pułapka, która pierwotnie miała raczej inne zastosowanie, ale okazała się praktyczna w wielu innych dziedzinach, jak chociażby ukrywanie się w siedzibie organizacji Akatsuki po kłótni z jednym z członków.
Niestety nie przewidziałam, że znajdę się w sytuacji, w której wybuchnę tak głośnym, niekontrolowanym śmiechem z powodu kota we włosach. I że z tego powodu moi bliscy wpadną w portal pułapkę, bo nie zdążyłam krzyknąć słowa „stop”, które rozbrzmiało echem dokładnie w momencie, w którym portal ich wciągnął. Brawo ja…
W innej sytuacji pewnie rzuciłabym się za nimi. Powinnam to zrobić. Ale to by nic nie dało. To tak nie działało. Na szczęście jednak to ja stworzyłam ten portal, a co za tym idzie, wiedziałam gdzie prowadzi. Mniej-więcej. A w każdym bądź razie włożyłam wysiłek by to wiedzieć. Niestety nie było to aż takim pocieszeniem – miejsce do którego ich wysłałam nie było zbyt… przyjemne.
Skupiłam się mocno i wypuściłam demoniczną energię dokładnie w miejscu, w którym był portal-pułapka. Nie jest tajemnicą, ze portale najłatwiej otwierają się dzięki demonicznej energii, chociaż niewątpliwie można do tego celu użyć innych środków. Jednak takie postępowanie jest bardzo skomplikowane, czasochłonne i wymaga znacznie więcej wysiłku. Mimo to, nie wszyscy mogą przecież używać demonicznych mocy. Nie zmienia to jednak faktu, że świat docelowy był, jest i na pewno będzie niebezpieczny dla każdego, kto nie jest typowym, zwykłym człowiekiem. Jest to bowiem miejsce, do którego lgną demony, jednak głównie te znacznie niższe rangą i mające złe zamiary – te które nigdy nie widziały Królestwa oraz Zamku. Są one jednym z podstawowych zagrożeń tamtego świata, a drugim… drugim są łowcy, którzy na nie polują. Na nie i na każdego, kto posiada w sobie demoniczny pierwiastek. A moi przyjaciele… cóż… Hoshi jako jashinistka jest nieśmiertelna, Deidara ma te swoje dziwne ręce, Itachi potrafi spojrzeniem złapać człowieka w iluzje, Kim jest wilkołakiem, Yoru to demoniczne zwierzę, a Senshi przywołuje te swoje bronie. No i Senshi to Senshi... poza tym ma fioletowe włosy, co na pewno nie jest tam normalne u zwykłych ludzi. Już nie wspominając o samych zdolnościach ninja.
Po krótkiej chwili pojawiła się przede mną okrągła dziura, żarząca się… czarnym światłem. Jakkolwiek by to nie brzmiało, właśnie w taki sposób to wyglądało. Jej powierzchnia wyglądała jak wijące się spiralnie cienie, szeptające słowa zaproszenia. Wspominałam już, że portale do tego świata są mało przyjemne, ale najłatwiejsze do utworzenia? Nie? To teraz wspominam. No i łatwo się zamykają, kiedy ktoś je przekroczy – spory plus, jeśli nie chce się, żeby ktoś szedł w twoje ślady, kiedy już będziesz po drugiej stronie i praktycznie nic nie będzie się dało zrobić.

Kiedy wskoczyłam w portal, zalały mnie wspomnienia ostatniej wizyty – zdecydowanie nie należały one do najprzyjemniejszych, chociaż było kilka naprawdę pozytywnych fragmentów, których nie chciałabym zapomnieć. Żałowałam tylko, że nie udało mi się tam od razu wrócić, z antidotum na ten przeklęty demoniczny narkotyk. Wszystko mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć…
„Biegłam wąską, zatęchła uliczką miasta o nazwie Londyn. Dłoń zacisnęła się na rękojeści krótkiego miecza jak tylko zbliżyłam się do skrzyżowania, płuca paliły ogniem. Demon, którego goniłam był wyjątkowo szybki. Jednak jak tylko znalazł się w zasięgu mojego wzroku, był już pozbawiony ręki – a raczej jednej z odnóży – zielonkawa maź skapywała się kikuta na brukową ulicę, działając na nią jak kwas. Wokół demona, niczym zając, albo raczej pchła, skakał młody chłopak, o bladej cerze, skalanej brzydkim rozcięciem na policzku. Jego czarne loki, posklejane były od pyłu, brudu – pewnie od tarzania się po ulicy, jak teraz – i prawdopodobnie krwi, która jednak nie wypaliła mu jeszcze dziury w głowie. Byłam lekko zdziwiona – delikatnie mówiąc – że chłopak nadążał za demonem i jeszcze był w stanie go zranić. W ręce trzymał święcący się jasno długi nóż (a przynajmniej tak to wyglądało z daleka i przez kurz unoszący się w powietrzu.
W pewnej chwili demon uderzył w chłopaka, a ktoś krzyknął jego (prawdopodobnie imię) – Will. Zerknęłam w tamtą stronę… przy ścianie jednego z budynków siedziała jakaś młoda dziewczyna, trzymając się za kostkę. Jej twarz wyrażała przerażenie, ale raczej nie z samej sytuacji z demonem, a bardziej z troski o Pana Skaczącą Pchłę.
Nie myśląc wiele skoczyłam przed siebie i już po chwili demon leżał na ziemi z odrąbaną głową, a jego krew opryskała mi rękę. Używając magii pozbyłam się niebezpiecznej substancji, jednocześnie ochraniając skórę – rękaw jednak był już zniszczony. Demon wyparował – prawdopodobnie trafił do swojego wymiaru, każdy martwy demon w tym miejscu tak kończył.
Naprawdę nie sądziłam, że tego dnia poznam całą zgraje ludzi polujących na demony, w których żyłach płynie anielska krew (dosłownie), i którzy nazywają siebie Nefilim, Nocnymi Łowcami. Dość ironicznie, zważywszy na oryginalne znaczenie słowa „nefilim”. Nie wiedziałam też, że tak wiele się wydarzy… i że spotkam chłopca – bo dla mnie to wciąż było dziecko, które nie powinno walczyć z demonami, a już tym bardziej nie powinno mieć tyle za sobą – w którego żyłach płynąć będzie demoniczna trucizna, narkotyk o nazwie „yin fen”, określany też jako „srebrny proszek”. I nie sądziłam, że będzie taki podobny do Miharu… że będzie miał to spojrzenie, tę łagodność i jednocześnie wytrwałość oraz oddanie. Jem… delikatny Jem, któremu nie udało mi się pomóc, tak samo jak wieki temu nie mogłam uratować Miharu.”
Chociaż teraz… byłam ciekawa jak wiele się tam zmieniło.  Czas w różnych uniwersach leci w różnym tempie, nie zawsze równolegle, a niektóre portale wrzucają cię w inną linią czasową, lub przetrzymują dłużej niż mogłoby się wydawać. Ale są to rzadkie przypadki i dotyczą tylko amatorszczyzny.

Ku mojemu zdziwieniu nie wylądowałam jednak w Londynie a… właściwie to nie wiedziałam gdzie dokładnie. Mój zmysł mówił mi, że jestem w Europie, ale… jednocześnie nie potrafiłam w pełni zidentyfikować tego miejsca. Miejsca, którego powietrze przesycone było magią do tego stopnia, że potrafiłam ją wyczuć za pomocą węchu. A kiedy brałam wdech czułam mrowienie na języku. Jednak nie czuć było siarki, ognia, lawy czy demonów. Do głowy przychodziło mi tylko jedno miejsce – Idris, kraj Nefilim. To nie był dobry znak.
Rozglądnęłam się dookoła. Znajdowałam się blisko jezioro, które wywoływało u mnie dreszcze i miałam ochotę oddalić się od niego najszybciej jak to możliwe. Anioły. To miejsce było nimi aż nazbyt przesycone. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę najbliższej drogi, która prowadziła z dala od lustrzanej tafli jeziora. Miałam wrażenie, że im dłużej tam byłam, tym bardziej chora się czułam.
Kiedy droga wyprowadziła mnie na jedno ze wzgórz poczułam mrowienie, jakby impuls z jednego z kierunków. Coś jakby wiatr niósł ze sobą zapach magii, run i krwi nefilim. Choć pewnie mało kto odczuwał to w ten sposób. Ale wiedziałam, że w tamtym kierunku jest jedyne miast w Idrisie – Alicante i tam właśnie musze się udać. Tam poszli. Skąd to wiem? Yoru pewnie też poczuła ten charakterystyczny impuls i wiedziała, że ja tez go poczuję. Poszli w tamtą stronę, żebyśmy się mogli odnaleźć. Nawet jeśli było to niebezpieczne. O czym jednak nie mogli wiedzieć, jednak miałam nadzieję, że mimo to mieli się na baczności. Byliby głupi gdyby zrobili inaczej.

Magia Alicante była niczym puchata poduszka w porównaniu do odrażającej i zimnej magii dochodzącej z jeziora. Nie wiedziałam, czy jako osoba mające w sobie krew demona, a jednocześnie nie mająca krwi anioła będę w stanie wejść do miasta. Ale już kilometry wcześniej, zanim jeszcze zobaczyłam szklane wieże miasta, czułam się jakby unosiła się na magicznej wodzie, na ulubionym materacu, z drinkiem z palemką w ręce i słońcem przyjemnie padającym na mnie, łagodzonym przez lekki wiaterek.
Tak czy inaczej włamywanie się do miasta pełnego uzbrojonych po zęby nocnych łowców, nie było dobrym pomysłem. A przechodzenie sobie bramą już tym bardziej, jeśli istniało ryzyko, że nie przejdę przez bariery. Nie, nie warto było ryzykować.

Kiedy zapadł zmierzch byłam gotowa. Skupiłam się ponownie, starając się wyczuć gdzie są moi przyjaciele, jednak nie było to łatwe w tym miejscu. Mogłam polegać jedynie na demonicznej energii, która jednak została skutecznie ukryta przez Yoru (nie dziwię jej się) i pojawiała się tylko raz na jakiś czas w bardzo śladowych ilościach. Przeklęłam pod nosem i trzymałam kciuki żeby to co zamierzam, nie skończyło się źle.
Ale niestety nie wszystko idzie tak jak powinno. Tym razem tak właśnie było. Jak tylko przeszłam granice miasta – przełamując przy tym magiczną barierę, rozległy się głośne dzwony, światła z wież zaczęły mrugać. Włączył się alarm… Ups?
Gdybym była kotem zastrzygłabym uszami. Dosłownie. W pierwszym odruchu chciałam użyć magii żeby się ukryć przed ich oczami, ale po pierwsze – używanie demonicznej magii w miejscu gdzie demonów być nie powinno nie jest dobrym pomysłem, po drugie – na nocnych łowców to nie działało. A przynajmniej nie na wszystkich. Przeklęłam pod nosem i schowałam się w najbliżej bocznej alejce. Chciałam wskoczyć na dach, wiedząc że Nefilim będą biegać po ziemi, jak każdy człowiek, ale wtedy byłabym odsłonięta. A tak byłam w stanie zlać się z cieniem, tym bardziej w nocy. Chociaż niewątpliwie Nefilim też by tak potrafili. A przynajmniej tak przypuszczałam, bo kto wie co się z nimi stało przez ten czas. Równie dobrze mogli stać się opętanymi przez krew anielską beznamiętnymi maszynami to zabijania wszystkiego co ma w sobie demoniczną krew. Oby nie. Ale mogli też wyginąć, albo skończyć jako dwie różne rasy, albo mogli… nie, nie było sensu gdybać. Musiałam coś wymyślić i to szybko. Pozostało tylko wybrać: czy chce zlać się z Nefilim i pozwolić im na głębsze szukanie i być może odkrycie obecności innych intruzów, czy może ściągnąć ich na siebie? Im dłużej bowiem będę się ukrywać, tym dłużej będą szukać i tym większe prawdopodobieństwo że znajdą Akatsuki. O ile już tego nie zrobili…