INFO

W zakładce "zamówienia", którą znajdziecie po prawej stronie bloga, możecie składać zamówienia na wasze one-shoty, tak jak to do tej pory robiliście w komentarzach. Różnica będzie jedynie taka, że łatwiej będzie i nam i wam to wszystko ogarnąć i zobaczyć kto, co i ile zamawiał.
Wraz z waszymi zamówieniami powstanie w tamtym miejscu lista, na której będziecie mogli sprawdzić aktualny stan waszego zamówienia. Zachęcam do zaglądnięcia tam.

czwartek, 24 kwietnia 2014

059. Nieoczekiwane komplikacje i procentowy eksperyment


Ciemność. Otacza mnie całkowita ciemność. Stoję pośrodku niej, niczym małe ziarenko w świecie. Nie widzę podłogi, sufitu, czy ścian. Nic, prócz jednolitej czarnej masy. Czuję dziwny zapach. Znajomy… bardzo dobrze znany mi odór. Moje bosy stopy zanurzają się w lekko ciepłej cieczy. Zaraz… Czy to… krew?! Niemożliwe! Co do?! Stoję… pośrodku morza krwi! Nie jestem w stanie wydobyć z siebie dźwięku, choć bardzo chcę. Coś… coś jest nie tak. Na podłożu czerń ustępuję szkarłatowi, który wydaje się najbardziej widoczny. I wtem… przed moimi oczami widzę blond włosy i niebieskie oczy. Skądś je znam, ale nie wiem skąd. Właściwie… Kim ja jestem? Ah… No  tak. Jestem demonem. Demonem skąpanym we krwi. I właśnie dociera do mnie, że nie tylko podłoga jest w kolorze tej posoki, ale i ja. Cała pokryta przez szkarłat. Taki sam jak moje oczy. Moje ręce ociekają krwią, ale… bardziej martwi mnie osoba o tych blond włosach i niebieskich, niczym spokojny ocean, oczach. Zaraz… Dei…dara? Nie… Shiru! Tak to ona. Jej oczy są pół przymknięte. Zupełnie jakby spała, ale… idzie gdzieś. Widzę, jak lekko chwiejnym krokiem kieruje się przed siebie. Ale… jak w tej ciemności rozpoznać kierunek? Ciemność… właściwie… co to za ciemność? Ah… Shiru też jest zakrwawiona. Ale nie tak jak ja. To chyba dobrze. Jednak… krew na jej ciele… należy do niej!
A: Sh-!

W tym momencie zerwałam się z krzykiem, wołając blondynkę. Rozejrzałam się dokoła i… dotarło do mnie, że leżałam w łóżku, w swoim pokoju. Wypuściłam ze świstem powietrze i w tym momencie drzwi się otworzyły i zobaczyłam zaniepokojonego Deidarę i Itachiego. Brew mi drgnęła, bo obydwoje byli jeszcze w nienajlepszym stanie. Chwyciłam ich za ramiona i nie bacząc na swój strój, poprowadziłam ich do salonu. Posadziłam obydwu na kanapie, a następnie podparłam się pod boki.
A: Macie odpoczywać idioci!
D: Ale…
A: Żadnego-
I: Krzyknęłaś imię Shiru. Było cię tu dość dobrze słychać.
A: Ugh…
I: Co się stało?
A: Miałam sen. To wszystko.
I: Sen? *podejrzliwy wzrok* I ty myślisz, że to nas uspokoić?
A: No… W sumie to tak. – uśmiechnęłam się niepewnie
I: To źle myślisz. Dobrze wiem, czym się kończą takie sny. A przynajmniej w twoim przypadku.
A: Uhh…
I: Co dokładnie ci się śniło?
A: Shiru…
Ki: *drgnął niepewnie*
D: Czy mi się wydaje, czy ty coś wiesz? *podejrzliwy wzrok*
Ki: N-nic!
Kisame zaprzeczył… zdecydowanie za szybko. Wbiłam w niego natarczywe spojrzenie, a ten przełknął nerwowo ślinę. Dei, Itachi i reszta Akasiów znajdujących się w salonie również wwiercali w niego wzrok. Rybcia chyba poczuł się otoczony, bo jęknął cierpiętniczo i z paniką w oczach padł na ziemię i zaczął lamentować. Dopiero silny kopniak Kim przywrócił go, jako tako, do względnie normalnego stanu.
A: Więc? *natarczywe, zirytowane spojrzenie*
Ki: Shiru… poszła… szukać… czegoś… w dość niebezpieczne miejsce. A nawet bardzo niebezpieczne. I… ona poszła tam sama. I miałem nikomu nie mówić, ale… uh… ona może nie wrócić i…
D: Co?!  Jak mogłeś?!
Ki: Przepraszam!
D: Gdzie ona jest?! Musimy jej natychmiast-!
A: W porządku. Uważam, że… tej cholerze się uda. Mam przeczucie…coś mi mówi, że nie powinniśmy się wtrącać. Jeszcze…
I: Co?!
A: Powinniśmy zaczekać. Tak! Czekamy! Będzie dobrze! Wierzcie mi! Moje przeczucia się sprawdzają, czyż nie?
K: No w sumie…
D: Więc mamy tak po prostu siedzieć i czekać?!
A: Deidara… *smutna uśmiech* Ja też się martwię o Shiru, ale… zaufaj mi.
D: Hę? Uhhh… Gomen… Nie powinienem był się unosić. Wiem, że nie tylko ja się martwię, że wszyscy się martwią, ale… ja po prostu…
A: Wiem Dei. Taki już jesteś!
Posłałam mu ciepły uśmiech i wystawiłam wesoło język w celu rozluźnienia atmosfery. I najwidoczniej mi się udało, gdyż blondyn parsknął śmiechem, a następnie podszedł do mnie i przytulił. A raczej powinnam powiedzieć, że chyba próbował udusić. Schował twarz w mojej szyi, a ja najzwyczajniej w świecie pogłaskałam go po głowie, niczym małego chłopca.
D: Arigatou… nee-san.
A: o_O
Deidara… on… nazwał mnie siostrą! W końcu! A już myślałam, że zawsze będzie narzekał na moje traktowanie go w ten sposób. I ten oto moment wybrało sobie coś na wkroczenie do siedziby. Otóż nastąpił huk i wszyscy polecieliśmy w stronę źródła tego nieprzyjemnego dźwięku. Szybko znaleźliśmy się na miejscu i… zobaczyliśmy Shiru w krytyczny stanie. Miała wpółprzymknięte oczy, nieprzytomny wzrok i chwiała się na boki. Była cała we krwi. Wyglądała jak w moim śnie. Tylko, że teraz, ściskała coś w dłoni.
D: Co do-? Shiru?! Co jest?!
A: Czyżby? *zamyślenie*
D: A-chan! Co sie stało?!
A: Wychodzi na to, że… Shiru jest jakby nieprzytomna.
K: Jakby?
A: No tak. Jest JAKBY nieprzytomna, ale… wciąż funkcjonuje. Względnie normalnie, ale jednak… Powiedziałabym, że ona po prostu działa instynktownie. Straciła przytomność, ale podświadomie wiedziała, że nie może się poddać. I choć nie kontaktowała ze światem, dalej walczyła. Mogę powiedzieć, że na 99,8% nie będzie niczego pamiętać. Znaczy… niczego od utraty przytomności.
D: Coś jak lunatykowanie?
A: Hai.
D: I nie będzie tego pamiętać, że wygrała?
A: Na 99,9%.
I: A dlaczego nie na 100%?
A: Bo ja na przykład swoje sny pamiętam.
I: Ale ty to inna bajka.
A: Wiem. Dlatego właśnie 99,9%.
Wtedy oczy Shiru zamknęły się całkiem, a ona sama straciła grunt pod nogami i upadłaby, gdyby nie szybka reakcja Deidary.
D: Shiru! Oj, Shiru! Uhh… A-chan! Pomóż!
A: Wiem…
Podeszłam do nich i sprawdziłam stan blondynki. Było bardzo źle, ale mogłam jej pomóc. Wyciągnęłam jej z ręki to, co tak uparcie ściskała i przekazałam Hoshi. Małe, zabrudzone jej krwią, zawiniątko.
A: Akasuna!
Sa: Czego znowu?!
A: Nie wkurzaj mnie! Ty ją pewnie tam wysłałeś. Mniejsza… Zajmij się Peinem! Teraz dasz radę tak? *pokazuje na to, co trzyma Hoshi* Hoshi z tobą pójdzie. Przypilnuj go. Ich obydwu.
Ho: Możesz na mnie liczyć! Ale…
A: Ja zajmę się naszą Królewną Śnieżką, o blond włosach.
Ho: Yhym… Chodź idioto! *ciągnie Sasora*
A: I przyjdź do mnie jak skończycie! Dei! Pomóż mi z tą masochistką!
To mówiąc, razem z Deiem zabraliśmy Shiru do pokoju mojego i Uchihy, a tam odpowiednio się nią zajęliśmy. Nie zajęło to dużo czasu. Tyle ile mogłam zrobić, zrobiłam. I byłam już „trochę” zmęczona. Po jakimś czasie pojawiła się Hoshi. Posłała mi znaczące spojrzenie, a ja zostawiłam Shiru w rękach jej brata, a sama poszłam sprawdzić w jakim stanie jest Pein. Jak się okazało, z tym idiotą było już znacznie lepiej. Wciąż jednak był nieprzytomny. Westchnęłam, już do reszty zmęczona całym tym dniem i usiadłam na krawędzi łóżka. Szybko jednak wstałam, kiedy powieki zaczęły mi opadać. I ten moment wybrał sobie Pein żeby się obudzić. Szybko poniósł się do siadu i zaczął rozglądać dookoła.
P: Co do-? Gdzie ja jestem?
A: W siedzibie Akatsuki. Jak się czujesz?
P: A-chan? O_o
A: Nie duch święty! *full of sarkazm* - prawie warknęłam.
P: Czy ty zawsze musisz się mnie czepiać?! Nawet dobrze się nie wyleczyłem, a ty-!
Nie dałam mu dokończyć. Zdzieliłam go w policzek (czyt. Pein dostał z liścia) i zmierzyłam wściekłym spojrzeniem. Rudy aż się zachwiał. Automatycznie chwycił się za bolące miejsce.
A: Idioto! Debilu! Po co ci to było?! Żeś się wpakował! Założę się, że jak was przesłuchiwali, to ich nieźle wkurzyłeś! I pewnie również prowokowałeś! Uh! Kretyn…
Zanim Wiewiór zdążył coś powiedzieć, chwyciłam go I przytuliłam do siebie. Coś mnie dzisiaj wzięło chyba na takie gesty. Niemniej jednak… przycisnęłam go do siebie niczym młodszego brata, czy syna. A to, że on siedział, a ja stałam, sprawiło iż musiałam się lekko schylić, a jego twarz I tak wylądowała w moim dekolcie.
A: Nawet nie wiesz, jak nas wszystkich zmartwiłeś.
Przycisnęłam go do siebie mocniej. Pein najwyraźniej zdziwił się moimi słowami I zachowaniem, bo nic nie odpowiedział. A to do niego niepodobne. Bardzo niepodobne. Cóż… W końcu puściłam go i posłałam mu smutny, ale pełen ulgi uśmiech.
A: Twój rinnengan blokował mi dostęp, więc nie mogłam zbyt wiele zdziałać. Gdyby nie Shiru… pewnie niedługo byś dalej pożył.
P: Sh-Shiru? *mega zdziwienie*
A: Tak… Ona… ale może lepiej będzie jak sama ci powie. Albo spraw by któryś z chłopaków się wygadał. Najlepiej przycisnąć Sasoriego. Choć w twoim stanie, to nawet z zabiciem muchy byś miał problem!
P: Ej!
Uśmiechnęłam się drwiąco. Mimo wszystko… Lider co prawda się wkurzył, ale jego wzrok był jakiś taki łagodniejszy. Trochę jeszcze mi potruł, ale ja tylko uśmiechałam się złośliwie, w głębi duszy ciesząc się, że już mu lepiej. Tak… To są nasze relacje. Może i zazwyczaj jestem dla niego wredna, ale on chyba właśnie zrozumiał, że nie z powodu „nienawiści”, a raczej troski. Albo coś takiego ^^”. Ważne, że ten moment wybrała sobie Shiru na przejście obok mojego pokoju. Najwyraźniej już poczuła się lepiej. Postarałam się! Ale… Dopiero do mnie dotarło, że zapomniałam zamknąć drzwi. W sumie, to nie był to wielki problem, więc się tym nie zmartwiłam. Posłałam tylko blondynce ciepły uśmiech, a następnie zaprosiłam ją gestem dłoni do środka. Wyglądała na lekko… zdezorientowaną. I chyba niepewną.
Sh: A-chan… możesz mi powiedzieć, co ja tu robię? Co… się stało? *niepewny wzrok na Peina*
A: Dużo by opowiadać. Szczególnie, że większości możemy się tylko domyślać. Ale jednego jestem pewna.
Sh: Czego?
A: Udało ci się Shiru! I gratuluję, bo to było wspaniałe. Cholernie niebezpieczne, ale wspaniałe. Wiesz… kiedy wróciłaś… wychodziło na to, że byłaś nieprzytomna, ale najwyraźniej wciąż czułaś, że nie możesz się poddać. Działaś podświadomie, ignorując twój i tak okropny stan. Udało mi się ciebie uleczyć, bo w przeciwieństwie do tego rudego idioty tu, - wskazałam na Peina - nie blokowałaś mnie.
Sh: A-ha… *lekko zaskoczona*
P: Zaraz! Chcesz powiedzieć, że…
A: Żyjesz tylko dzięki odwadze, staraniom i zdolnościom Shiru.
Pein był, delikatnie mówiąc, zszokowany. Shiru natomiast spuściła głowę i opuściła mój pokój, mówiąc jeszcze krótkie „dziękuję”. Zapewne dotyczyło ono tego, że ją wyleczyłam, ale mogło też być tym „dziękuję za komplement”. A to i tak były tylko 2 z wielu możliwych propozycji… Ciężko mi było wtedy jednoznacznie stwierdzić, za co dziękowała. I co ważniejsze „komu”. Uśmiechnęłam się pod nosem i również wyszłam z pokoju, uprzednio mierzwiąc Rudemu czuprynę. Usłyszałam jeszcze głośne prychnięcie i skierowałam swoje kroki do salonu. Tam zastałam Deidarę i Itachiego znajdujących się na kanapie oraz jeszcze parę osób, które kawałek dalej siedziały w kółku i grały w karty. Najwyraźniej chłopakom już się polepszyło. To wspaniale, jednak… nigdzie nie widziałam Shiru. Odrobinę mnie to zmartwiło, ale wiedziałam, że dziewczyna potrzebuje czasu. Westchnęłam cicho, a następnie niczym dzikie zwierze, zarażone wścieklizną, rzuciłam się na Kakuzu, wydając jednocześnie niezwykle wysoki dźwięk i przygniotłam go do ziemi. Chłopak jęknął w odpowiedzi, ale o dziwo nie próbował się podnieść. Czyżbym mu coś uszkodziła? Cóż… mówi się trudno! *wyszczerz*
A: Cześć i czołem moi zacni towarzysze! *gada z akcentem rosyjskim*
Aka: Yy… Cześć? O_O
I: A-chan… Czy wszystko w porządku? *lekkie zaniepokojenie*
A: Ależ oczywiście towarzyszu Uchiha! *mega wyszczerz*
I: Yy… To-towarzyszu? A-chan, czy ty się aby na pewno dobrze czujesz? *niepewny*
A: Ależ oczywiście! A teraz towarzysze… pewnie zgłodnieliście? *do Kisame* Towarzyszu Hoshigaki, co chcecie zjeść? *smile*
Ki: Yy… „my”? o_O i.. czy ty się mnie pytasz?
A: *oburzenie* Towarzyszko! Zapomniałeś o „towarzyszko”! *zła*
Ki: H-hai! Towarzyszko A-chan! *przerażony*
A: *słodko uśmiech* Skoro towarzysz Hoshigaki nie chciał, to może towarzysz Deidara? Co chcecie zjeść towarzyszu? *zachęcający uśmiech*
D: Yy… *lekkie zdezorientowanie* Hmm… Omlety! *wyszczerz*
A: Dobrze, towarzyszu! *salutuje*
Aka: *mają miny jak debile*
Machnęłam ręką, a przed nami, na stole, pojawiło się wiele potraw, których głównym składnikiem był omlet. No… lub też były różne wersje omletów. ^^ Co by Dei był zadowolony!
A: Podano! Do stołu! *mówi z akcentem francuskim*
Aka: Yyy…
A: ^^
Uśmiechnęłam się słodko i mentalnym rozkazem, wysłałam reszcie Akasiów, nieobecnych w salonie, jedzenie. Cóż… postanowiłam się zlitować nad nimi i zrobiłam „dzień dobroci dla mądrych inaczej” ^^. Wiem, jestem zbyt wspaniała i miłosierna!
W mojej ręce pojawiła się bardzo ciepła czapka tzw. „uszanka”, typowa dla obszarów północnych, głównie rosyjskich. Założyłam ją na głowę i założyłam, przyzwany chwilę później, kożuch. Wszystko było w ciemnym kolorze. Na moich nogach pojawiły się wysokie, skórzane i ciepłe buty, na dość sporym obcasie. Akasie spojrzeli na mnie, jak na zdrową inaczej, a ja posłałam im wesolutki uśmiech i zniknęłam w… wirze śniegu! Hehe… Chciałabym zobaczyć ich miny! Oj tak! Jednak teraz bardziej interesowało mnie to, co znajdowało się przede mną. Otóż stałam właśnie na, obsypanej po kostki śniegiem, ulicy. Ogólnie znajdowałam się w małej wiosce, naprawdę mocno ośnieżonej. Niby skromnie, ale wszystko wyglądało jak z bajki. Zachichotałam i podeszłam to drzwi prowadzących o małego, ale naprawdę przyjemnego, baru. Otworzyłam z rozmachem drzwi, powodując iż do środka wtargnęło zimne powietrze, a klienci skrzywili się i skierowali w moją stronę swoje patrzałki. Barman uśmiechnął się zachęcająco, a kobieta podając coś do jednego ze stolików, pomachała mi ukradkiem. Bywałam tu nie raz, więc obsługa mnie znała. Nie to, co ci niewychowani panowie i inni goście! Co mam na myśli mówiąc „niewychowani”? Otóż kilkoro z nich zagwizdało, a inni zaczęli się ślinić, kiedy rozpięłam kożuch i ściągnęłam nakrycie głowy. Zignorowałam jednak nieprzyjemne zachowanie i ruszyłam do baru. Tam zamówiłam coś mocniejszego słowami „wiesz co”. Gdy zamówienie mi podawano, jakiś natręt chciał bym był mu dłużna (czyt. Zaoferował, że to on zapłaci). Jednak nim ten wyciągnął z kieszeni, swój jakże GRUBY (chciał pewnie zaszpanować „bogactwem”), elegancki portfel, ja wcisnęłam barmanowi należytą sumę i poczęłam powoli sączyć alkohol. Mm… Nie ma to jak dobra, rosyjska wódka. Oczywiści nie czysta, bo takowej nie lubiłam, ale procent był dość wysoki.
Przez najbliższe kilka minut musiałam jeszcze znosić nie jednego, natrętnego debila i zboczeńca. Trochę pomogła dopiero interwencja barmana, który chwycił jednego z obleśnych facetów i „grzecznie” powiedział, żeby nie zaczepiał ich stałej klientki. Heh… szkoda tylko, że nie na wszystkich to podziałało! Z tą myślą, spojrzałam na kolejnego natręta z mordem w oczach i zamówiłam kolejną, już chyba dwudziestą-którąś, kolejkę. I tak – wciąż nie byłam wystarczająco pijana. Ten, z błyskiem oku, patrzył na mnie dziwnie, kiedy wlałam całą zawartość zamówienia w siebie. Przez kilka najbliższych chwil, jego mina robiła się coraz bardziej zirytowana. Czemu? Cóż… Dosypał mi coś do alkoholu. Chyba nie muszę mówić „co dokładnie”, prawda? Dlaczego więc wypiłam, skoro to wiedziałam? Ponieważ zdawałam sobie również sprawę, że na mnie to nie działa w ten sposób. Na mnie w ogóle mało działają trucizny! ^^ Zaraz… ale to nie trucizna… więc czemu nie działa? Hmm.. wychodzi na to, że musiałaby być silniejsza dawka. Duuuużooooo~ silniejsza! A i tak zapewne nie dałoby to takiego efektu jak powinno. Hmm… Trzeba zrobić eksperyment! Wstałam i zapłaciłam barmanowi. Z uśmiechem na twarzy wstałam z mojego dotychczasowego miejsca i dumnym, pewnym krokiem (!), ruszyłam w stronę drzwi, odprowadzona ciekawskimi i zszokowanymi spojrzeniami. No co? Nie na co dzień widzi się tak trzeźwą osobę, po wypiciu przez nią takiej ilości alkoholu! Zapięłam płaszcz, założyłam czapkę i wpuściłam do lokalu mroźne, rosyjskie powietrze. Uśmiechnęłam się i poszłam oglądać śnieżna okolicę. Po jakiejś godzinie poczułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Oho! Czyżby… ten proszek zaczął działać? A zatem eksperyment ukończony – prawie 1,5 h po takiej dawce procentów. Trzeba to zapamiętać… Ymm… Zachciało mi się pić, a spodziewając się dalszych efektów, machnęłam ręką i przede mną pojawił się portal. No jeszcze tego by mi brakowało by jakiś zbok wykorzystał mój stan i zrobił ze mną nie wiadomo co! A następnym i ostatnim co zapamiętałam było to, jak padam na łóżko, pozbawiona tylko czapki i film mi się urwał.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na swoje odbicie lustrze. Zaraz… swoje? Ale kim właściwie jestem ta JA? Ahh… Lustro zniknęło nim zdążyłam się sobie dokładnie przyjrzeć, więc postanowiłam poradzić sobie inaczej. Bez zbędnego zainteresowania spojrzałam w dół, by zauważyć dół balowej, czarnej sukni. Może nawet trochę w stylu wiktoriańskim. Przyozdobiona była ciemnoczerwonymi wstążkami i dodatkami. W tym różami. Wiele falban, ciasny gorsek i rękawy sięgające połowy przedramion. Na dłoniach czarne rękawiczki, a palcami na głowie wymacałam mały diament, trzymający się na elegancko upiętych włosach. W odbiciu szyby widziałam, że również był koloru czarnego z krwistoczerwonymi kamieniami. A ja… a raczej jakaś postać, którą zapewne byłam ja, znajdowała się na środku sali balowej. Wyglądającej jak wyjętej z pałacu jakiegoś wampira, żyjącego w czasach książąt i księżniczek. Wszystko w ciemnych barwach. Wokół moich ramion owijał się lekko przeźroczysty czarny szal. Nim się zorientowałam zaczęłam tańczyć walca wiedeńskiego po całej sali, a moim partnerem był… kościotrup ubrany w czarny garnitur, bądź frak. Nawiasem mówiąc, pasujący do mojego stroju. Tylko, że on miał nawet koszulę czarną. A kieszonce na piersi… czarną różę. Moja suknia falowała, a stukot obcasów roznosił się po pomieszczeniu. Dość sporych rozmiarów. Sunęłam po parkiecie, a kościsty osobnik zrobił taki ruch, że obracając się wokół własnej osi przemknęłam prawie połowę długości sali. Moja suknia nie przeszkadzała mi i dawały jakby dziwny dostojny obraz mojej osoby, a ja sunęłam dalej, aż wpadłam na kolejnego kościotrupa. Niby ubrany był tak samo, ale rysy czaszki miał inne. Znowu zostałam poprowadzona w tan. Osobnik trzymając jedną rękę na mojej tali przechylił mnie do tyłu, a moja jedna noga lekko się uniosła. Tak… wszystko robiłam instynktownie, b czemu by nie? Czy coś było nie tak? Nie wiem… Hmm… to dziwne uczucie mówiące mi, że nic nie jest w porządku, ale też nic nie jest nie tak. Nie rozumiałam tego. Miała dziwną pustkę w głowie. I wcale mnie to nie martwiło. Po prostu byłam na wszystko obojętna. Zauważyłam, że dookoła było kilkadziesiąt par czerwonych ślepi wgapiających się we mnie. I wtedy… Wiedziałam - jakby od początku była przy mnie ta myśl, że jestem esencją zła, a kiedy tak widziałam swoje odbicie w szybie… wyglądałam jak Pani Ciemności. Pani zła i otchłani. Panu… Piekła... Królowa i cesarzowa „nienawiści”. Muzyka grała, a ja tańczyłam prowadzona przez truposzy ubranych bardzo elegancko. I wcale ich wygląd mnie nie odrzucał. Nawet jeśli nie było tam skrawka skóry, czy mięśni, a trup nie powinien się poruszać, nie miało to dla mnie znaczenie i nie było dziwne. Był dla mnie obecnie tak obojętny, jak wszystko inne. To dziwne, ale i jednocześnie przyjemne uczucie. Tak nie przejmować się niczym. Przymknęłam oczy… i wszystko… zniknęło.

Uchyliłam powolutku powieki. Coś… było nie tak. Wgapiałam się w sufit, nawet nie patrząc gdzie się znajdowałam. Gdzieś z boku usłyszałam czyjś ruch, a po chwili czyjeś kroki i ktoś zawołał głośno.
?: Itachi! Szybko! Budzi się!
Przed moją twarzą pojawił się jakiś blady brunet z czerwonymi oczami, na które w mojej głowie pojawiło się określenie „sharingan”. Patrzył na mnie z troską i niepokojem w oczach, a ja dalej wgapiałam się w ten sam punkt na suficie. W końcu, po jakichś kilkunastu minutach, zwróciłam swoje czerwone patrzałki na jego osobę. Zmrużyłam oczy i wypowiedziałam swoim lodowatym, obojętnym głosem, jedno zdanie.
A: Kim… jesteś?
Chłopak rozszerzył szeroko swoje oczy i opadł na podłogę tyłkiem. Podążyłam za nim oczami, a mój wzrok nie zmienił się ani trochę. Wszyscy w pomieszczeniu mieli podobne miny. Ale… było mnie to dziwnie obojętne. Podniosłam się do siadu, a moje oczy zasłoniła czarna, postrzępiona grzywka. Moje dłonie były bardzo blade i wydawałyby się kruche. A mi przeszła po głowie myśl „mylne wrażenie”. Do mojej ręki przyczepiony był kabelek ciągnący się do kroplówki. Wstałam z łóżka, nie przejmując się niczym i nikim. A tym bardziej protestami jakiejś dziewczyny. Nie zwróciłam nawet na nią uwagi. Przeszłam obok niej dumnym krokiem. Zatrzymałam się jednak, kiedy moje gołe stopy zaczęły odczuwać chłód posadzki. Skrzywiłam się z niezadowoleniem i popatrzyłam na resztę mojego stroju. Miałam na sobie tylko ciekną, czarną, krótką koszulkę nocną. Mruknęłam coś pod nosem i moje ciało spowiła gęsta, ciemna mgła. Kiedy mgła się rozwiała, oczom wszystkich ukazała się moja osoba, przyodziana w czarny strój. Podobny do tego… we śnie? Zaraz! Jakim śnie?! Dlaczego w ogóle tak pomyślałam?! To… było dziwne. Czyżbym coś takiego śniła? Ahh… Mniejsza o to. To teraz nie było ważne. Hmm… niepokojące – nie znam tego miejsca, ale odniosłam dziwne wrażenie, że było mi bliskie. Bliskie? Phi! Dobre sobie!
Nie zwlekając dłużej, postanowiłam więc, rozejrzeć się po tym miejscu. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, ja już byłam ładnych paręset metrów dalej. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że zaczęłam nucić pod nosem marsz żałobny. Swoje kroki skierowałam wpierw do salonu. Na miejscu stanęłam zdegustowana owym widokiem i zszokowana. Dlaczego? Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym żyć w takich warunkach! Brud, bałagan i zaniedbanie! A te kolory i umeblowanie w ogóle nie pasowały! Machnęłam ręką i już po chwili mogłam odetchnąć spokojnie. Bez obawy, że moje szare komórki zostaną zniszczoną przez widok pomieszczenia. Na moje usta automatycznie wkradł się uśmiech.

1 komentarz:

  1. *cieszy się, że komentuje pierwsza*
    Trafiłam na waszego bloga przez przypadek, szukając innego, którego adresu nie pamiętałam… zostałam na chwilę, żeby zobaczyć na co trafiłam i wsiąknęłam. :P
    Uwielbiam waszą wersję Akatsuki i nie mogę się doczekać ciągu dalszego (a propos… Czemu post musi się kończyć w takim momencie >A< ?!)
    W każdym razie czekam na ciąg dalszy *obgryza pazurki*

    Janē~

    PS. Babcia rządzi *3*

    OdpowiedzUsuń