Ciemność.
Otacza mnie całkowita ciemność. Stoję pośrodku niej, niczym małe ziarenko w
świecie. Nie widzę podłogi, sufitu, czy ścian. Nic, prócz jednolitej czarnej
masy. Czuję dziwny zapach. Znajomy… bardzo dobrze znany mi odór. Moje bosy
stopy zanurzają się w lekko ciepłej cieczy. Zaraz… Czy to… krew?! Niemożliwe!
Co do?! Stoję… pośrodku morza krwi! Nie jestem w stanie wydobyć z siebie
dźwięku, choć bardzo chcę. Coś… coś jest nie tak. Na podłożu czerń ustępuję
szkarłatowi, który wydaje się najbardziej widoczny. I wtem… przed moimi oczami
widzę blond włosy i niebieskie oczy. Skądś je znam, ale nie wiem skąd.
Właściwie… Kim ja jestem? Ah… No tak.
Jestem demonem. Demonem skąpanym we krwi. I właśnie dociera do mnie, że nie
tylko podłoga jest w kolorze tej posoki, ale i ja. Cała pokryta przez szkarłat.
Taki sam jak moje oczy. Moje ręce ociekają krwią, ale… bardziej martwi mnie
osoba o tych blond włosach i niebieskich, niczym spokojny ocean, oczach. Zaraz…
Dei…dara? Nie… Shiru! Tak to ona. Jej oczy są pół przymknięte. Zupełnie jakby
spała, ale… idzie gdzieś. Widzę, jak lekko chwiejnym krokiem kieruje się przed
siebie. Ale… jak w tej ciemności rozpoznać kierunek? Ciemność… właściwie… co to
za ciemność? Ah… Shiru też jest zakrwawiona. Ale nie tak jak ja. To chyba dobrze.
Jednak… krew na jej ciele… należy do niej!
A:
Sh-!
W tym momencie zerwałam się z krzykiem, wołając blondynkę. Rozejrzałam się dokoła i… dotarło do mnie, że leżałam w łóżku, w swoim pokoju. Wypuściłam ze świstem powietrze i w tym momencie drzwi się otworzyły i zobaczyłam zaniepokojonego Deidarę i Itachiego. Brew mi drgnęła, bo obydwoje byli jeszcze w nienajlepszym stanie. Chwyciłam ich za ramiona i nie bacząc na swój strój, poprowadziłam ich do salonu. Posadziłam obydwu na kanapie, a następnie podparłam się pod boki.
A:
Macie odpoczywać idioci!
D:
Ale…
A:
Żadnego-
I:
Krzyknęłaś imię Shiru. Było cię tu dość dobrze słychać.
A:
Ugh…
I:
Co się stało?
A:
Miałam sen. To wszystko.
I:
Sen? *podejrzliwy wzrok* I ty myślisz, że to nas uspokoić?
A:
No… W sumie to tak. – uśmiechnęłam się niepewnie
I:
To źle myślisz. Dobrze wiem, czym się kończą takie sny. A przynajmniej w twoim
przypadku.
A:
Uhh…
I:
Co dokładnie ci się śniło?
A:
Shiru…
Ki:
*drgnął niepewnie*
D:
Czy mi się wydaje, czy ty coś wiesz? *podejrzliwy wzrok*
Ki:
N-nic!
Kisame
zaprzeczył… zdecydowanie za szybko. Wbiłam w niego natarczywe spojrzenie, a ten
przełknął nerwowo ślinę. Dei, Itachi i reszta Akasiów znajdujących się w
salonie również wwiercali w niego wzrok. Rybcia chyba poczuł się otoczony, bo
jęknął cierpiętniczo i z paniką w oczach padł na ziemię i zaczął lamentować.
Dopiero silny kopniak Kim przywrócił go, jako tako, do względnie normalnego
stanu.
A:
Więc? *natarczywe, zirytowane spojrzenie*
Ki:
Shiru… poszła… szukać… czegoś… w dość niebezpieczne miejsce. A nawet bardzo
niebezpieczne. I… ona poszła tam sama. I miałem nikomu nie mówić, ale… uh… ona
może nie wrócić i…
D:
Co?! Jak mogłeś?!
Ki:
Przepraszam!
D:
Gdzie ona jest?! Musimy jej natychmiast-!
A:
W porządku. Uważam, że… tej cholerze się uda. Mam przeczucie…coś mi mówi, że
nie powinniśmy się wtrącać. Jeszcze…
I:
Co?!
A:
Powinniśmy zaczekać. Tak! Czekamy! Będzie dobrze! Wierzcie mi! Moje przeczucia
się sprawdzają, czyż nie?
K:
No w sumie…
D:
Więc mamy tak po prostu siedzieć i czekać?!
A:
Deidara… *smutna uśmiech* Ja też się martwię o Shiru, ale… zaufaj mi.
D: Hę? Uhhh…
Gomen… Nie powinienem był się unosić. Wiem, że nie tylko ja się martwię, że
wszyscy się martwią, ale… ja po prostu…
A:
Wiem Dei. Taki już jesteś!
Posłałam
mu ciepły uśmiech i wystawiłam wesoło język w celu rozluźnienia atmosfery. I
najwidoczniej mi się udało, gdyż blondyn parsknął śmiechem, a następnie
podszedł do mnie i przytulił. A raczej powinnam powiedzieć, że chyba próbował
udusić. Schował twarz w mojej szyi, a ja najzwyczajniej w świecie pogłaskałam
go po głowie, niczym małego chłopca.
D: Arigatou… nee-san.
A:
o_O
Deidara…
on… nazwał mnie siostrą! W końcu! A już myślałam, że zawsze będzie narzekał na
moje traktowanie go w ten sposób. I ten oto moment wybrało sobie coś na
wkroczenie do siedziby. Otóż nastąpił huk i wszyscy polecieliśmy w stronę
źródła tego nieprzyjemnego dźwięku. Szybko znaleźliśmy się na miejscu i…
zobaczyliśmy Shiru w krytyczny stanie. Miała wpółprzymknięte oczy,
nieprzytomny wzrok i chwiała się na boki. Była cała we krwi. Wyglądała jak w
moim śnie. Tylko, że teraz, ściskała coś w dłoni.
D:
Co do-? Shiru?! Co jest?!
A:
Czyżby? *zamyślenie*
D: A-chan! Co sie stało?!
A:
Wychodzi na to, że… Shiru jest jakby nieprzytomna.
K:
Jakby?
A:
No tak. Jest JAKBY nieprzytomna, ale… wciąż funkcjonuje. Względnie normalnie,
ale jednak… Powiedziałabym, że ona po prostu działa instynktownie. Straciła
przytomność, ale podświadomie wiedziała, że nie może się poddać. I choć nie
kontaktowała ze światem, dalej walczyła. Mogę powiedzieć, że na 99,8% nie
będzie niczego pamiętać. Znaczy… niczego od utraty przytomności.
D:
Coś jak lunatykowanie?
A:
Hai.
D:
I nie będzie tego pamiętać, że wygrała?
A:
Na 99,9%.
I:
A dlaczego nie na 100%?
A:
Bo ja na przykład swoje sny pamiętam.
I:
Ale ty to inna bajka.
A:
Wiem. Dlatego właśnie 99,9%.
Wtedy
oczy Shiru zamknęły się całkiem, a ona sama straciła grunt pod nogami i
upadłaby, gdyby nie szybka reakcja Deidary.
D:
Shiru! Oj, Shiru! Uhh… A-chan! Pomóż!
A:
Wiem…
Podeszłam
do nich i sprawdziłam stan blondynki. Było bardzo źle, ale mogłam jej pomóc.
Wyciągnęłam jej z ręki to, co tak uparcie ściskała i przekazałam Hoshi. Małe,
zabrudzone jej krwią, zawiniątko.
A:
Akasuna!
Sa:
Czego znowu?!
A:
Nie wkurzaj mnie! Ty ją pewnie tam wysłałeś. Mniejsza… Zajmij się Peinem! Teraz
dasz radę tak? *pokazuje na to, co trzyma Hoshi* Hoshi z tobą pójdzie.
Przypilnuj go. Ich obydwu.
Ho:
Możesz na mnie liczyć! Ale…
A:
Ja zajmę się naszą Królewną Śnieżką, o blond włosach.
Ho:
Yhym… Chodź idioto! *ciągnie Sasora*
A:
I przyjdź do mnie jak skończycie! Dei! Pomóż mi z tą masochistką!
To
mówiąc, razem z Deiem zabraliśmy Shiru do pokoju mojego i Uchihy, a tam
odpowiednio się nią zajęliśmy. Nie zajęło to dużo czasu. Tyle ile mogłam
zrobić, zrobiłam. I byłam już „trochę” zmęczona. Po jakimś czasie pojawiła się
Hoshi. Posłała mi znaczące spojrzenie, a ja zostawiłam Shiru w rękach jej
brata, a sama poszłam sprawdzić w jakim stanie jest Pein. Jak się okazało, z
tym idiotą było już znacznie lepiej. Wciąż jednak był nieprzytomny.
Westchnęłam, już do reszty zmęczona całym tym dniem i usiadłam na krawędzi
łóżka. Szybko jednak wstałam, kiedy powieki zaczęły mi opadać. I ten moment
wybrał sobie Pein żeby się obudzić. Szybko poniósł się do siadu i zaczął
rozglądać dookoła.
P:
Co do-? Gdzie ja jestem?
A:
W siedzibie Akatsuki. Jak się czujesz?
P: A-chan? O_o
A:
Nie duch święty! *full of sarkazm* - prawie warknęłam.
P:
Czy ty zawsze musisz się mnie czepiać?! Nawet dobrze się nie wyleczyłem, a ty-!
Nie
dałam mu dokończyć. Zdzieliłam go w policzek (czyt. Pein dostał z liścia) i
zmierzyłam wściekłym spojrzeniem. Rudy aż się zachwiał. Automatycznie chwycił
się za bolące miejsce.
A:
Idioto! Debilu! Po co ci to było?! Żeś się wpakował! Założę się, że jak was
przesłuchiwali, to ich nieźle wkurzyłeś! I pewnie również prowokowałeś! Uh!
Kretyn…
Zanim
Wiewiór zdążył coś powiedzieć, chwyciłam go I przytuliłam do siebie. Coś mnie
dzisiaj wzięło chyba na takie gesty. Niemniej jednak… przycisnęłam go do siebie
niczym młodszego brata, czy syna. A to, że on siedział, a ja stałam, sprawiło
iż musiałam się lekko schylić, a jego twarz I tak wylądowała w moim dekolcie.
A:
Nawet nie wiesz, jak nas wszystkich zmartwiłeś.
Przycisnęłam
go do siebie mocniej. Pein najwyraźniej zdziwił się moimi słowami I zachowaniem,
bo nic nie odpowiedział. A to do niego niepodobne. Bardzo niepodobne. Cóż… W
końcu puściłam go i posłałam mu smutny, ale pełen ulgi uśmiech.
A:
Twój rinnengan blokował mi dostęp, więc nie mogłam zbyt wiele zdziałać. Gdyby
nie Shiru… pewnie niedługo byś dalej pożył.
P: Sh-Shiru? *mega zdziwienie*
A:
Tak… Ona… ale może lepiej będzie jak sama ci powie. Albo spraw by któryś z
chłopaków się wygadał. Najlepiej przycisnąć Sasoriego. Choć w twoim stanie, to
nawet z zabiciem muchy byś miał problem!
P:
Ej!
Uśmiechnęłam
się drwiąco. Mimo wszystko… Lider co prawda się wkurzył, ale jego wzrok był
jakiś taki łagodniejszy. Trochę jeszcze mi potruł, ale ja tylko uśmiechałam się
złośliwie, w głębi duszy ciesząc się, że już mu lepiej. Tak… To są nasze
relacje. Może i zazwyczaj jestem dla niego wredna, ale on chyba właśnie
zrozumiał, że nie z powodu „nienawiści”, a raczej troski. Albo coś takiego ^^”.
Ważne, że ten moment wybrała sobie Shiru na przejście obok mojego pokoju.
Najwyraźniej już poczuła się lepiej. Postarałam się! Ale… Dopiero do mnie
dotarło, że zapomniałam zamknąć drzwi. W sumie, to nie był to wielki problem,
więc się tym nie zmartwiłam. Posłałam tylko blondynce ciepły uśmiech, a
następnie zaprosiłam ją gestem dłoni do środka. Wyglądała na lekko… zdezorientowaną.
I chyba niepewną.
Sh:
A-chan… możesz mi powiedzieć, co ja tu robię? Co… się stało? *niepewny wzrok na
Peina*
A:
Dużo by opowiadać. Szczególnie, że większości możemy się tylko domyślać. Ale
jednego jestem pewna.
Sh:
Czego?
A:
Udało ci się Shiru! I gratuluję, bo to było wspaniałe. Cholernie niebezpieczne,
ale wspaniałe. Wiesz… kiedy wróciłaś… wychodziło na to, że byłaś nieprzytomna,
ale najwyraźniej wciąż czułaś, że nie możesz się poddać. Działaś podświadomie,
ignorując twój i tak okropny stan. Udało mi się ciebie uleczyć, bo w
przeciwieństwie do tego rudego idioty tu, - wskazałam na Peina - nie blokowałaś
mnie.
Sh: A-ha… *lekko zaskoczona*
P:
Zaraz! Chcesz powiedzieć, że…
A:
Żyjesz tylko dzięki odwadze, staraniom i zdolnościom Shiru.
Pein
był, delikatnie mówiąc, zszokowany. Shiru natomiast spuściła głowę i opuściła
mój pokój, mówiąc jeszcze krótkie „dziękuję”. Zapewne dotyczyło ono tego, że ją
wyleczyłam, ale mogło też być tym „dziękuję za komplement”. A to i tak były
tylko 2 z wielu możliwych propozycji… Ciężko mi było wtedy jednoznacznie
stwierdzić, za co dziękowała. I co ważniejsze „komu”. Uśmiechnęłam się
pod nosem i również wyszłam z pokoju, uprzednio mierzwiąc Rudemu czuprynę.
Usłyszałam jeszcze głośne prychnięcie i skierowałam swoje kroki do salonu. Tam
zastałam Deidarę i Itachiego znajdujących się na kanapie oraz jeszcze parę
osób, które kawałek dalej siedziały w kółku i grały w karty. Najwyraźniej
chłopakom już się polepszyło. To wspaniale, jednak… nigdzie nie widziałam
Shiru. Odrobinę mnie to zmartwiło, ale wiedziałam, że dziewczyna potrzebuje
czasu. Westchnęłam cicho, a następnie niczym dzikie zwierze, zarażone
wścieklizną, rzuciłam się na Kakuzu, wydając jednocześnie niezwykle wysoki
dźwięk i przygniotłam go do ziemi. Chłopak jęknął w odpowiedzi, ale o dziwo nie
próbował się podnieść. Czyżbym mu coś uszkodziła? Cóż… mówi się trudno!
*wyszczerz*
A:
Cześć i czołem moi zacni towarzysze! *gada z akcentem rosyjskim*
Aka:
Yy… Cześć? O_O
I:
A-chan… Czy wszystko w porządku? *lekkie zaniepokojenie*
A:
Ależ oczywiście towarzyszu Uchiha! *mega wyszczerz*
I:
Yy… To-towarzyszu? A-chan, czy ty się aby na pewno dobrze czujesz? *niepewny*
A:
Ależ oczywiście! A teraz towarzysze… pewnie zgłodnieliście? *do Kisame*
Towarzyszu Hoshigaki, co chcecie zjeść? *smile*
Ki:
Yy… „my”? o_O i.. czy ty się mnie pytasz?
A:
*oburzenie* Towarzyszko! Zapomniałeś o „towarzyszko”! *zła*
Ki: H-hai! Towarzyszko A-chan! *przerażony*
A:
*słodko uśmiech* Skoro towarzysz Hoshigaki nie chciał, to może towarzysz
Deidara? Co chcecie zjeść towarzyszu? *zachęcający uśmiech*
D:
Yy… *lekkie zdezorientowanie* Hmm… Omlety! *wyszczerz*
A:
Dobrze, towarzyszu! *salutuje*
Aka:
*mają miny jak debile*
Machnęłam
ręką, a przed nami, na stole, pojawiło się wiele potraw, których głównym
składnikiem był omlet. No… lub też były różne wersje omletów. ^^ Co by Dei był
zadowolony!
A:
Podano! Do stołu! *mówi z akcentem francuskim*
Aka:
Yyy…
A:
^^
Uśmiechnęłam
się słodko i mentalnym rozkazem, wysłałam reszcie Akasiów, nieobecnych w
salonie, jedzenie. Cóż… postanowiłam się zlitować nad nimi i zrobiłam „dzień
dobroci dla mądrych inaczej” ^^. Wiem, jestem zbyt wspaniała i miłosierna!
W
mojej ręce pojawiła się bardzo ciepła czapka tzw. „uszanka”, typowa dla
obszarów północnych, głównie rosyjskich. Założyłam ją na głowę i założyłam,
przyzwany chwilę później, kożuch. Wszystko było w ciemnym kolorze. Na moich
nogach pojawiły się wysokie, skórzane i ciepłe buty, na dość sporym obcasie.
Akasie spojrzeli na mnie, jak na zdrową inaczej, a ja posłałam im wesolutki uśmiech
i zniknęłam w… wirze śniegu! Hehe… Chciałabym zobaczyć ich miny! Oj tak! Jednak teraz bardziej interesowało mnie to,
co znajdowało się przede mną. Otóż stałam właśnie na, obsypanej po kostki
śniegiem, ulicy. Ogólnie znajdowałam się w małej wiosce, naprawdę mocno
ośnieżonej. Niby skromnie, ale wszystko wyglądało jak z bajki. Zachichotałam i
podeszłam to drzwi prowadzących o małego, ale naprawdę przyjemnego, baru.
Otworzyłam z rozmachem drzwi, powodując iż do środka wtargnęło zimne powietrze,
a klienci skrzywili się i skierowali w moją stronę swoje patrzałki. Barman
uśmiechnął się zachęcająco, a kobieta podając coś do jednego ze stolików,
pomachała mi ukradkiem. Bywałam tu nie raz, więc obsługa mnie znała. Nie to, co
ci niewychowani panowie i inni goście! Co mam na myśli mówiąc „niewychowani”?
Otóż kilkoro z nich zagwizdało, a inni zaczęli się ślinić, kiedy rozpięłam
kożuch i ściągnęłam nakrycie głowy. Zignorowałam jednak nieprzyjemne zachowanie
i ruszyłam do baru. Tam zamówiłam coś mocniejszego słowami „wiesz co”. Gdy
zamówienie mi podawano, jakiś natręt chciał bym był mu dłużna (czyt.
Zaoferował, że to on zapłaci). Jednak nim ten wyciągnął z kieszeni, swój jakże
GRUBY (chciał pewnie zaszpanować „bogactwem”), elegancki portfel, ja wcisnęłam
barmanowi należytą sumę i poczęłam powoli sączyć alkohol. Mm… Nie ma to jak
dobra, rosyjska wódka. Oczywiści nie czysta, bo takowej nie lubiłam, ale
procent był dość wysoki.
Przez
najbliższe kilka minut musiałam jeszcze znosić nie jednego, natrętnego debila i
zboczeńca. Trochę pomogła dopiero interwencja barmana, który chwycił jednego z
obleśnych facetów i „grzecznie” powiedział, żeby nie zaczepiał ich stałej
klientki. Heh… szkoda tylko, że nie na wszystkich to podziałało! Z tą myślą,
spojrzałam na kolejnego natręta z mordem w oczach i zamówiłam kolejną, już
chyba dwudziestą-którąś, kolejkę. I tak – wciąż nie byłam wystarczająco pijana.
Ten, z błyskiem oku, patrzył na mnie dziwnie, kiedy wlałam całą zawartość
zamówienia w siebie. Przez kilka najbliższych chwil, jego mina robiła się coraz
bardziej zirytowana. Czemu? Cóż… Dosypał mi coś do alkoholu. Chyba nie muszę
mówić „co dokładnie”, prawda? Dlaczego więc wypiłam, skoro to wiedziałam?
Ponieważ zdawałam sobie również sprawę, że na mnie to nie działa w ten sposób.
Na mnie w ogóle mało działają trucizny! ^^ Zaraz… ale to nie trucizna… więc
czemu nie działa? Hmm.. wychodzi na to, że musiałaby być silniejsza dawka.
Duuuużooooo~ silniejsza! A i tak zapewne nie dałoby to takiego efektu jak
powinno. Hmm… Trzeba zrobić eksperyment! Wstałam i zapłaciłam barmanowi. Z
uśmiechem na twarzy wstałam z mojego dotychczasowego miejsca i dumnym, pewnym
krokiem (!), ruszyłam w stronę drzwi, odprowadzona ciekawskimi i zszokowanymi
spojrzeniami. No co? Nie na co dzień widzi się tak trzeźwą osobę, po wypiciu
przez nią takiej ilości alkoholu! Zapięłam płaszcz, założyłam czapkę i
wpuściłam do lokalu mroźne, rosyjskie powietrze. Uśmiechnęłam się i poszłam
oglądać śnieżna okolicę. Po jakiejś godzinie poczułam, że zaczyna mi się kręcić
w głowie. Oho! Czyżby… ten proszek zaczął działać? A zatem eksperyment
ukończony – prawie 1,5 h po takiej dawce procentów. Trzeba to zapamiętać… Ymm…
Zachciało mi się pić, a spodziewając się dalszych efektów, machnęłam ręką i
przede mną pojawił się portal. No jeszcze tego by mi brakowało by jakiś zbok
wykorzystał mój stan i zrobił ze mną nie wiadomo co! A następnym i ostatnim co
zapamiętałam było to, jak padam na łóżko, pozbawiona tylko czapki i film mi się
urwał.
Otworzyłam
oczy i spojrzałam na swoje odbicie lustrze. Zaraz… swoje? Ale kim właściwie
jestem ta JA? Ahh… Lustro zniknęło nim zdążyłam się sobie dokładnie przyjrzeć,
więc postanowiłam poradzić sobie inaczej. Bez zbędnego zainteresowania
spojrzałam w dół, by zauważyć dół balowej, czarnej sukni. Może nawet trochę w stylu
wiktoriańskim. Przyozdobiona była ciemnoczerwonymi wstążkami i dodatkami. W tym
różami. Wiele falban, ciasny gorsek i rękawy sięgające połowy przedramion. Na
dłoniach czarne rękawiczki, a palcami na głowie wymacałam mały diament,
trzymający się na elegancko upiętych włosach. W odbiciu szyby widziałam, że
również był koloru czarnego z krwistoczerwonymi kamieniami. A ja… a raczej
jakaś postać, którą zapewne byłam ja, znajdowała się na środku sali balowej.
Wyglądającej jak wyjętej z pałacu jakiegoś wampira, żyjącego w czasach książąt
i księżniczek. Wszystko w ciemnych barwach. Wokół moich ramion owijał się lekko
przeźroczysty czarny szal. Nim się zorientowałam zaczęłam tańczyć walca
wiedeńskiego po całej sali, a moim partnerem był… kościotrup ubrany w czarny
garnitur, bądź frak. Nawiasem mówiąc, pasujący do mojego stroju. Tylko, że on
miał nawet koszulę czarną. A kieszonce na piersi… czarną różę. Moja suknia
falowała, a stukot obcasów roznosił się po pomieszczeniu. Dość sporych
rozmiarów. Sunęłam po parkiecie, a kościsty osobnik zrobił taki ruch, że
obracając się wokół własnej osi przemknęłam prawie połowę długości sali. Moja
suknia nie przeszkadzała mi i dawały jakby dziwny dostojny obraz mojej osoby, a
ja sunęłam dalej, aż wpadłam na kolejnego kościotrupa. Niby ubrany był tak
samo, ale rysy czaszki miał inne. Znowu zostałam poprowadzona w tan. Osobnik
trzymając jedną rękę na mojej tali przechylił mnie do tyłu, a moja jedna noga
lekko się uniosła. Tak… wszystko robiłam instynktownie, b czemu by nie? Czy coś
było nie tak? Nie wiem… Hmm… to dziwne uczucie mówiące mi, że nic nie jest w
porządku, ale też nic nie jest nie tak. Nie rozumiałam tego. Miała dziwną
pustkę w głowie. I wcale mnie to nie martwiło. Po prostu byłam na wszystko
obojętna. Zauważyłam, że dookoła było kilkadziesiąt par czerwonych ślepi
wgapiających się we mnie. I wtedy… Wiedziałam - jakby od początku była przy
mnie ta myśl, że jestem esencją zła, a kiedy tak widziałam swoje odbicie w
szybie… wyglądałam jak Pani Ciemności. Pani zła i otchłani. Panu… Piekła...
Królowa i cesarzowa „nienawiści”. Muzyka grała, a ja tańczyłam prowadzona przez
truposzy ubranych bardzo elegancko. I wcale ich wygląd mnie nie odrzucał. Nawet
jeśli nie było tam skrawka skóry, czy mięśni, a trup nie powinien się poruszać,
nie miało to dla mnie znaczenie i nie było dziwne. Był dla mnie obecnie tak
obojętny, jak wszystko inne. To dziwne, ale i jednocześnie przyjemne uczucie.
Tak nie przejmować się niczym. Przymknęłam oczy… i wszystko… zniknęło.
Uchyliłam
powolutku powieki. Coś… było nie tak. Wgapiałam się w sufit, nawet nie patrząc
gdzie się znajdowałam. Gdzieś z boku usłyszałam czyjś ruch, a po chwili czyjeś
kroki i ktoś zawołał głośno.
?:
Itachi! Szybko! Budzi się!
Przed
moją twarzą pojawił się jakiś blady brunet z czerwonymi oczami, na które w
mojej głowie pojawiło się określenie „sharingan”. Patrzył na mnie z troską i
niepokojem w oczach, a ja dalej wgapiałam się w ten sam punkt na suficie. W
końcu, po jakichś kilkunastu minutach, zwróciłam swoje czerwone patrzałki na
jego osobę. Zmrużyłam oczy i wypowiedziałam swoim lodowatym, obojętnym głosem,
jedno zdanie.
A:
Kim… jesteś?
Chłopak
rozszerzył szeroko swoje oczy i opadł na podłogę tyłkiem. Podążyłam za nim
oczami, a mój wzrok nie zmienił się ani trochę. Wszyscy w pomieszczeniu mieli
podobne miny. Ale… było mnie to dziwnie obojętne. Podniosłam się do siadu, a
moje oczy zasłoniła czarna, postrzępiona grzywka. Moje dłonie były bardzo blade
i wydawałyby się kruche. A mi przeszła po głowie myśl „mylne wrażenie”. Do
mojej ręki przyczepiony był kabelek ciągnący się do kroplówki. Wstałam z łóżka,
nie przejmując się niczym i nikim. A tym bardziej protestami jakiejś
dziewczyny. Nie zwróciłam nawet na nią uwagi. Przeszłam obok niej dumnym
krokiem. Zatrzymałam się jednak, kiedy moje gołe stopy zaczęły odczuwać chłód
posadzki. Skrzywiłam się z niezadowoleniem i popatrzyłam na resztę mojego
stroju. Miałam na sobie tylko ciekną, czarną, krótką koszulkę nocną. Mruknęłam
coś pod nosem i moje ciało spowiła gęsta, ciemna mgła. Kiedy mgła się rozwiała,
oczom wszystkich ukazała się moja osoba, przyodziana w czarny strój. Podobny do
tego… we śnie? Zaraz! Jakim śnie?! Dlaczego w ogóle tak pomyślałam?! To… było
dziwne. Czyżbym coś takiego śniła? Ahh… Mniejsza o to. To teraz nie było ważne.
Hmm… niepokojące – nie znam tego miejsca, ale odniosłam dziwne wrażenie, że
było mi bliskie. Bliskie? Phi! Dobre sobie!
Nie
zwlekając dłużej, postanowiłam więc, rozejrzeć się po tym miejscu. Nim
ktokolwiek zdążył zareagować, ja już byłam ładnych paręset metrów dalej. Nie
zdawałam sobie nawet sprawy, że zaczęłam nucić pod nosem marsz żałobny. Swoje
kroki skierowałam wpierw do salonu. Na miejscu stanęłam zdegustowana owym
widokiem i zszokowana. Dlaczego? Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym żyć w
takich warunkach! Brud, bałagan i zaniedbanie! A te kolory i umeblowanie w
ogóle nie pasowały! Machnęłam ręką i już po chwili mogłam odetchnąć spokojnie.
Bez obawy, że moje szare komórki zostaną zniszczoną przez widok pomieszczenia.
Na moje usta automatycznie wkradł się uśmiech.
*cieszy się, że komentuje pierwsza*
OdpowiedzUsuńTrafiłam na waszego bloga przez przypadek, szukając innego, którego adresu nie pamiętałam… zostałam na chwilę, żeby zobaczyć na co trafiłam i wsiąknęłam. :P
Uwielbiam waszą wersję Akatsuki i nie mogę się doczekać ciągu dalszego (a propos… Czemu post musi się kończyć w takim momencie >A< ?!)
W każdym razie czekam na ciąg dalszy *obgryza pazurki*
Janē~
PS. Babcia rządzi *3*