Dranie…
śmiali zniszczyć mi mój nowy dom. Nie tylko mój… Shiru, Kim, Hoshi i
reszty też… Byłam wściekła. A ten gnojek jeszcze nie chciał współpracować!
Podeszłam do lekko przerażonego ANBU, a moje oczy błyszczały złowróżbną
czerwienią. Pstryknęłam palcami, a chłopaka oplotły wyrastające, w
zastraszającym tempie z ziemi, pnącza. Ten zaczął się szarpać, ale rośliny
tylko zacieśniły swój uścisk i przyciągnęły go do ziemi, dusząc przy okazji.
Wtedy jego ciało stanęło w płomieniach. Niebieskich płomieniach, które odbijały
się w moich oczach. Mężczyzna wrzasnął. A raczej zaczął krzyczeć przerażająco
głośno. Płomienie pochłaniały jego ciało, a ja stałam i patrzyłam na tą
sytuację pozornie beznamiętnym wzrokiem. Tak… Taki wzrok oznaczał, że byłam
niewyobrażalnie wkurwiona. Nikt, absolutni NIKT nie ma prawa krzywdzić bliskich
mi osób… A to, że pojawili się tak nagle… akurat gdy nie było mnie i Kim… Ktoś
po prostu MUSIAŁ udzielić im informacji i poinformować o wszystkim. Po prostu
nie było innego wyjścia.
Kiedy
po ANBU został już tylko popiół, zawiał mocny, chaotyczny wiatr, rozwiewając go
na wszystkie strony świata. Wstążka związująca moje włosy puściła i również
moje włosy rozrzuciły się przez tą siłę natury. Ruszyłam w stronę wioski chmur,
bo podczas całego minionego chaosu, udało mi się zauważyć, że to stamtąd
pochodzili napastnicy. Nie obróciłam się, ani nie obrzuciłam nawet najmniejszym
spojrzeniem, towarzyszących mi osób. I bez tego domyślałam się jakie są ich
miny. Nie musieli nic mówić… Zresztą… nie ma się im co dziwić. Wyglądałam, jak
nie ja, ale… to była moja prawdziwa natura – przerażający demon, siejący
spustoszenie. W tamtej chwili byłam niezwykle przerażająca… a unosząca się
wokół mnie aura śmierci, z całą pewnością nie zachęcała to nawiązania konwersacji.
Szłam pewnym, dość szybkim krokiem, nie zważając na otoczenie. Miałam cel i w
jego kierunku kierowałam swoją uwagę. Nie spieszyłam się, jak to zwykle robią
ludzie. Nie biegłam, ani nie skakałam po drzewach. Dlaczego? Z kilku powodów…
po pierwsze: jestem długowieczną istotą, której czas nie straszny. Nawet jeden
rok, to dla mnie chwila… ale nie miałam zamiaru iść aż tyle. Po drugie: zemsta
najlepiej smakuje na zimno. A po trzecie… Z każdą chwilą w mojej głowię
tworzyły się coraz to nowsze sposoby zabijania tych drani, torturowania ich
ciał, a kiedy już umrą, również duszy. Z tego transy wyrwał mnie dopiero czyjś
głos.
?: -n! A-chan!
Zatrzymałam
się gwałtownie i nawet nie siląc się na zmianę miny odwróciłam lekko głowę, w
stronę źródła dźwięku. A co za tym idzie – posłałam temu „źródłu”, to samo
przerażające spojrzenie, którym obdarzyłam już nieżyjącego członka ANBU. Tuż za
mną, z niepewnymi minami, stały Shiru i Hoshi.
A:
Co?
Mój
głos był nienaturalny. Jakby przepełnionymi setkami ostrzy i lodu, które wypływały
z moich ust z każdym dźwiękiem. Shiru i Ho przełknęły niepewnie ślinę, ale nie
udzieliły mi odpowiedzi. Wpatrywałam się w nie dobrą chwilę, aż w końcu nie
otrzymawszy odpowiedzi, odwróciłam się z zamiarem kontynuowania marszu. I wtedy
Shiru się odezwała.
Sh:
Idziesz po Deidarę i Itachiego, tak? I po Peina…
Spojrzałam
na nie tym samym wzrokiem, dając do zrozumienia, że to raczej oczywiste. Jednak
moje spojrzenie i tym razem nie zmieniło się.
Ho:
Idziemy z tobą… - tym razem Hoshi się odezwała, jednak jej wyraz twarzy był
trochę bardziej pewny, niż wcześniej - Możemy iść, prawda?
Swoje
spojrzenie wbiłam teraz całkowicie w białowłosą. Patrzyłam na nią przez kilka
sekund, nie odzywając się. Widziałam lekkie wahanie w jej oczach, ale jeszcze
więcej było w nich uparcia. W końcu odwróciłam głowę i ruszyłam w obranym
wcześniej kierunku. Dałam im w ten sposób jednoznacznie do zrozumienia, że mogą
robić co chcą. Powróciłam do swojego „transu”, rejestrując jednak, że
dziewczyny ruszyły za mną. Nie nawiązywały jednak ze mną rozmowy. Nie
przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie - tak było dobrze. Jeszcze tego brakowało
by przez mój gniew, one ucierpiały. I nie mówię tu, że fizycznie, ale
psychicznie. Zresztą… należało im się to. Bliskie im osoby, zostały… porwane. O
ile mogę tak nazwać to co miało miejsce. Mało brakowało, a doszłoby do masakry,
dlatego… cały czas byłam skupiona na wyczuwaniu impulsów życiowych tej trójki.
Kim zapewne została przy Hidanie i Kakuzu. I dobrze… już wystarczająco się
zamartwiała. A Shiru i Ho bardziej by się martwiły nic nie robiąc, więc… było
dobrze. O ile można było tak nazwać ówczesną sytuację. Ho zostawiła w końcu
brata pod dobrą opieką, a jej ukochany był w niebezpieczeństwie. I to
śmiertelnym. A Shiru… ona również była w podobnej sytuacji. Z tym, że ona szła
również po brata. A ja? Ja szłam po całą trójkę. Itachi, który jakby nie
patrzeć, jest moim chłopakiem… Deidara, którego traktuję jak młodszego brata… i
Pein, którego wbrew pozorom, nawet lubię i chcę jego dobra, bo w moim oczach, on
jest po prostu od dawna zagubiony.
Jednak
nie to było najważniejsze. Zmarszczyłam brwi, kiedy poczułam jak siły życiowe
Peina spadły jeszcze bardziej. Zatrzymałam się, by chwycić dziewczyny idące za
mną i puściłam się szybszym krokiem przed siebie, ciągnąc mojej towarzyszki.
Wciąż jednak nie spojrzałam na nie. Nie sądziłam, że shinobi Kumo-gakure, tak
szybko zaczną przesłuchanie pojmanych. I to jeszcze będących w takim stanie!
Z
każdą chwilą w moim umyśle tworzyła się coraz to większa pustka. Można by powiedzieć,
że przed oczami miałam tylko… obraz rannych członków Akatsuki, a później już
tylko… ich martwe ciała. A przez to wszystko, nawet nie zauważyłam, że była już
noc. Dziewczyny z całą pewnością były zmęczone, jednak nie docierało to do
mnie. Wciąż ciągnęłam je za sobą, zmuszając by dotrzymywały mi choć trochę
kroku. Zareagowałam dopiero, kiedy Hoshi potknęła się o… swoje nogi. Białowłosa
na szczęście utrzymała równowagę, ale była ewidentnie wykończona. Zatrzymałam
się, więc i rzuciłam im przelotne spojrzenie. Obie były zmęczone, ale ich miny
z zaciętością wyrażały, że nie zostaną w tyle. Puściłam je i wykonałam kilka
pieczęci, kończąc na „psie”. Obok mnie pojawiły się 2 duże pantery. Obie
samice. Niewiele się różniły. Oczy jednej były w kolorze soczystej zieleni, a
przez lewą stronę pyska, przechodziła jej mała szrama. Drugie zwierze miało
ślepia w kolorze fioletowym, a jedno ucho było oklapnięte. Tak… wykonałam
przywołanie, jednak było one trochę zmodyfikowane. Imię fioletowookiej było
Delia, a drugiej Miku. Rzuciłam blondynce i jashinistce znaczące spojrzenie i
ponownie ruszyłam przed siebie. Te jednak najwyraźniej nie zrozumiały, o co mi
chodzi, bo chociaż przeszłam już kilka metrów, one nawet nie ruszyły się na
krok, patrząc na mnie zdezorientowane. Ponownie się zatrzymałam i spojrzałam na
nie. Te dalej nie załapały. I wtedy jedna z przywołanych przeze mnie zwierząt,
widząc moją dziwną minę, postanowiła zareagować.
M:
Proszę wsiadać. Poniesiemy was.
Sh:
Wy mówicie?!
M:
Jak większość summonów… Na imię mi Miku, a moja towarzyszka to Delia.
Del:
Miło mi…
Sh&Ho:
Nawzajem… o_O
M:
To teraz proszę wsiadać. Będzie szybciej i nie zmęczą się panie. Po to
zostałyśmy przywołane.
Sh&Ho: Ha-hai…
To
powiedziawszy dziewczyny z niepewnymi minami wsiadły na czarne zwierzęta, a ja
wznowiłam przerwaną czynność. Usłyszałam jeszcze jak Miku mówi, że jeśli
dziewczyny chcą, to mogą się zdrzemnąć, a one utrzymają je w pionie bez
problemu. To taka sztuczka. Jednak nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i
kontynuowałam swój marsz. Nim się spostrzegałam był już ranek, a później…
południe. I dopiero wtedy dotarliśmy w okolice Kumo-gakure. Zatrzymałam się, a
idące za mną zwierzętami z moimi przyjaciółkami na swoich grzbietach, zrobiły
to samo. W moich oczach była… obojętność. Znowu… nawet najmniejszej zmiany nie
było na mojej twarzy. A przez całą drogę… Mrugnęłam ledwo parę razy. Zwierzęta
domyślając się czego oczekuję, obudziły lekko swoje pasażerki. Te szybko
odzyskały przytomność umysłu i zeszły z kocich summonów. Zwierzęta ukłoniły się
i zniknęły w dymie. Ja natomiast zacisnęłam pięści i mruknęłam „Kumo”.
Dziewczyny jednak załapały, co mam na myśli, bo jakby instynktownie napięły
mięśnie. Ponownie ruszyłam w obranym wcześniej kierunku. One zrównały krok ze
mną i teraz szły po obu moich bokach.
Po
kilku minutach ujrzałyśmy bramę wioski. Dziewczyny były wyraźnie złe i
zdenerwowane, a ja… dalej miałam tą samą, niezmienną minę. Dwoje strażnicy
widząc, że ktoś się zbliża zareagowali i zagrodzili nam drogę.
S1:
Stać! Kim jesteście? - zawołał pierwszy, a jego towarzysz miał broń w
pogotowiu.
Zatrzymałam
się jako pierwsza, a moje towarzyszki poszły w moje ślady. W wyniku tego stały
jakieś pół kroku przede mną. Strażnicy byli ledwo kawałek dalej. Wystarczyłyby
dwa kroki, bym rozszarpała ich tętnice. Jednak to by mnie nie zadowoliło.
Wbiłam lodowate spojrzenie, w tego, który nic JESZCZE nie powiedział.
A:
Gdzie są przetrzymywani PORWANI członkowie Brzasku? - mój głos był jak lód, jak
najostrzejsza broń
S1:
A skąd te pytanie? I powtarzam: kim jesteście?
A:
Odpowiedz na pytanie. W przeciwnym razie… zabiję cię. - wciąż patrzyłam na
drugiego z mężczyzn - chcesz zginąć przez głupotę towarzysza?
S1:
Ty! Wrr… Jak-
A:
Zamilcz.
Nie
pozwoliłam mu dokończyć. W jego brzuch został wbity kunai, aż po rękojeść, a
ja… nie uraczyłam go nawet spojrzeniem. Wciąż wpatrywałam się w tego drugiego,
który wpatrywał się zdezorientowany raz we mnie, raz w znajomego. Najwidoczniej
żaden z nich nie zauważył mojego ruchu, w wyniku którego ten gadatliwy został
ranny.
A:
Więc? Gdzie są trzymani? I tak się dowiemy, prędzej czy później, a ty możesz
uratować swoje życie.
S2: Jesteście z tej organizacji prawda?
S1:
Nie mów jej!
Nie
odpowiedziałam. Ani ja, ani Shiru, czy Hoshi. Shinobi odebrali to jako
potwierdzenie. Kiedy ten irytujący, gadatliwy i hałaśliwy strażnik ponownie
chciał coś powiedzieć, machnęłam tylko ręką, a on nie mógł wydobyć z siebie
głosu.
S2:
Są w siedzibie ANBU, ale nie uda się wam tam dostać. To miejsce jest idealnie
chronione. Bardziej niż sam Kage. Na dodatek są teraz zapewne przesłuchiwani. I
wątpię by długo pożyli. Nie zbliżycie się nawet do nich. Po co się kłopotać?
Zignorowałam
ostatnią część jego wypowiedzi i kiwnęłam na moje przyjaciółki. Pewnym krokiem
skierowałyśmy się w stronę siedziby ANBU. Jednak ponownie pojawił się przed
nami pierwszy strażnik, który najwyraźniej odzyskał możliwość panowania nad
swoim ciałem i trzymał się za ranę.
S1:
Nie pozwolę wam przejść dalej! Sukyo! Jak mogłeś?!
S2:
I tak zaraz pojawią się ANBU. Już wysłałem im wiadomość, a my… i tak nie
przeżyjemy tej potyczki. Zyskaliśmy za to, trochę czasu. - mężczyzna nazwany
Sukyo stanął obok rannego kolegi z mieczem w dłoni - One są z Akatsuki i jest
ich trzy. Widziałem jak szybka jest ta pierwsza.
A:
Dobrze myślisz chłopcze. I gratuluję ci tego, ale… obawiam się, że muszę was
zabić, skoro stoicie nam na drodze.
To
powiedziawszy uniosłam w bok rękę z wyprostowanym tylko palcem wskazującym.
Podnosiłam ją bardzo wolno, w łokciu wyprostowaną i lekko zgiętą w nadgarstku.
Kiedy moja ramię było już na wystarczającej wysokości, wyprostowałam
nadgarstek. Mój palec wskazywał dokładnie czoło tego bardziej gadatliwego i
najwyraźniej mniej rozsądnego ninja. I w tym właśnie momencie, mężczyzna zaczął
się krzywić i kaszleć, czego wynikiem było to, że zaczął wręcz pluć czerwoną
posoką. Innymi słowy, krztusił się własną krwią. Chwycił się za gardło, ale
jego męczarnia nie trwała długo. W tym właśnie momencie zbliżyłam się tak, by
dotykać jego czoła końcem palca. A raczej paznokcia. W chwili, gdy to zrobiłam,
jego oczy poleciały w głąb czaszki, a mężczyzna padł martwy na ziemię, w małej
kałuży czerwonej substancji. Nie uraczyłam go nawet spojrzeniem, a moją wciąż
wyprostowaną rękę skierowałam na drugiego strażnika. Ten drgnął przerażony,
ścisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza i spiął mięśnie. Nie mrugnąwszy nawet
okiem znalazłam się za nim i uderzyłam kantem dłoni, w tył głowy. Upadł na
ziemię niczym trup, a my ruszyłyśmy do celu. Siły życiowe Peina były ledwo
wyczuwalne, choć powinno być odwrotnie. Szczególnie zważywszy na to, że
odległość znacznie się zmniejszyła. To mnie niepokoiło.
W
kilka minut dotarłyśmy pod sporych rozmiarów budynek, otoczony przez kilku
shinobi. Jednak… to tylko pozory. Reszta była po prosty poukrywana. Podeszłyśmy
pod drzwi, a jeden z ninja zagrodził nam drogę. Chciał o coś zapytać, jednak
Shiru najwyraźniej zirytowała się tymi konwersacjami, bo najzwyczajniej w
świecie odcięła gostkowi głowę. Nie przejmując się poruszeniem i chaosem jakie
wywołałyśmy, weszłyśmy do budynku, niczym do sklepu. Poruszałyśmy się
swobodnie, a jakiekolwiek „przeszkody” usuwałam z drogi. Dość boleśnie dla
nich. Bez większych problemów dotarłyśmy do wejścia do lochów. Dlaczego tak
łatwo? Gdyż kierowałyśmy się moim węchem i innymi zmysłami. ANBU stojących nam
na drodze oczywiście zlikwidowałyśmy. Pewnym ruchem ręki pchnęłam te mini
wrota, a moje uszy zostały boleśnie skrzywdzone, przez wysoki dźwięk jaki
wydały. Jednak zignorowałam ten dźwięk, mając zdecydowanie ważniejszy cel.
Przed nami ciągnęły się strome, kamienne schody w dół. Widoczność była słaba,
bo światło rzucały tylko pochodnie ustawione na ścianach, daleko od siebie.
Wtedy dążyłam tylko do Itachiego, Peina i Deidary. Tylko oni liczyli się w
tamtej chwili. I choć Peina zazwyczaj traktowałam tak, a nie inaczej… to mimo
wszystko nawet go lubiłam i nie pozwoliłabym żeby zginął. No chyba, że z mojej
ręki ^^. Żarcik… ta… odezwał się we mnie czarny humor. Uh…
Niewiele
myśląc ruszyłyśmy schodami w dół. Wszelakie pułapki, jakie się aktywowały, nie
stanowiły dla nas problemu. W końcu dotarłyśmy na dół. Przed nami rozciągał się
ciąg sal. Jednak… nie wyczuwałam tam żadnego z „naszych”. Dotarło do mnie, że
skoro są teraz zapewne w sali przesłuchań… to aby nie zabłądzić w tym
labiryncie, wypadałoby iść na skróty. Podeszłam do ściany po mojej prawej, gdyż
zza niej wyczułam kilka skupisk chakry, jednak bardzo dobrze zagłuszanych.
Zapewne pieczęcie… a skoro czułam chakry TYCH drani, a nie czułam chakry
porwanej trójki… to prawie na 90% nałożono na nich pieczęcie hamujące chakrę
czy coś w ten deseń. Skąd wiedziałam, że jeszcze żyją? Wyczuwałam ich energię
życiową, tak jak wcześnie, jednak to nie pozwalało mi dokładnie stwierdzić ich
położenia. Musnęłam powierzchnię ściany, która byłą niemile śliska i… pojawiło
się kilka iskier, aż w końcu nastąpił potężny wybuch. W ścianie pojawiła się
spora dziura, przez którą nawet Kisame by przeszedł, a moje włosy i ubranie
„zafalowały” w wyniku wybuchu. Oko mi nawet nie drgnęło. Pojawiło się mnóstwo
dymu i usłyszałam, jak osoby wewnątrz pomieszczenia, do którego chciałyśmy się
dostać, zaczęło kaszleć. Moje oczy dalej żarzyły się krwistą czerwienią, a
razem z unoszącymi się włosami, na pewno wyglądałam niczym demon. Którym
nawiasem mówiąc jestem, jednak mało kto o tym wie.
Czułam
tuż za sobą obecność Shiru i Hoshi, które z niecierpliwością czekały aż biała
chmura opadnie. Ja jednak nie miałam z tym problemu Wystarczało mi, że i tak
widziałam trochę lepiej. A poza tym… Miałam inne zdolności, również te nabyte w
wyniku długiej nauki, które pozwalały mi wiedzieć co dzieje się w około i
poznać dokładne położenie moich wrogów. Zresztą nie tylko wrogów. W końcu
jednak widoczność się zwiększyła i… cała nasza trójka doznała szoku. Takiego
widoku się nie spodziewałam! Żadna z nas nie przypuszczała czegoś takiego! Co
zobaczyłyśmy? Otóż pod ścianą naprzeciwko leżał bardzo poważnie ranny Pein, a
na środku sali na krzesłach siedzieli związani Itachi i Dei. Krzesła stały dość
daleko od siebie, by nie mogli jakoś niepostrzeżenie ze sobą „spiskować”. Tuż
obok każdego krzesła był dość małych rozmiarów stół, a na nim… kilka narzędzi
tortur. Na szczęcie chyba jeszcze nieużywanych. W pomieszczeniu stali również
shinobi w maskach - ANBU oraz zwykli jounini. Wszyscy byli w gotowości do
walki. Jednak żadna z naszej trójki nie zwróciła na nich szczególnej uwagi.
Bardziej martwiłyśmy się o naszych bliskich.
Pein,
który najwyraźniej był nieprzytomny, był chyba w najgorszym stanie. A
przynajmniej na pierwszy rzut oka. Szybko spojrzałam na Uchihę i blondyna, o
których również się martwiłam. Itachi podniósł, dotąd opuszczoną głowę, a ja
zobaczyłam, że oczy ma zawiązane jakimś ciemnym materiałem. Zapewne shinobi
Kumo, nie chcieli ryzykować spotkania z sharinganem. Deidara natomiast…
siedział pochylony do przodu, świszcząco oddychając. Moje oczy otwarły się
trochę szerzej, a w mojej głowie pojawiło się mnóstwo diagnoz. Niewiele myśląc
ruszyłam im na pomoc. W ciągu ułamka sekundy znalazłam się przy Peinie, do którego najciężej byłoby się nam dostać,
gdybyśmy chciały zrobić do później. Zdezorientowani ninja szybko się jednak
otrząsnęli i zareagowali. Nim jednak pojawili się przy mnie i rudym, ja
chwyciłam Lidera i zniknęłam. Pojawiłam się tuż przy Ho i Shiru, dosłownie
ułamek sekundy później, trzymając wiewióra. Przekazałam go blondynce i
odsunęłam na krok. Hoshi stanęła przed nią, machając kosą w kierunku
nadchodzących ANBU.
Ponownie
przerzuciłam spojrzenie na Dei’a i Itasia. Nie wiedziałam, który był w gorszym
stanie, ale i tak musiałam obu ratować. Nie wiedziałam jak to zrobić, ale…
przecież nie jestem tylko demonem. Szybko wykonałam jedną ręką pieczęcie i
wykonałam Kage Bunshin no Jutsu. Druga ja poleciała do Dei’a i wtedy shinobi
Kumo zmienili taktykę i zablokowali mojemu oryginałowi dostęp do Itachiego.
Wściekłam się. Deidara był już obok dziewczyn, więc postanowiłam nie zwlekać.
Szybko pojawiłam się tuż przed jednym z nich i wbiłam mu dłoń w brzuch. Na
wylot. Równie szybko wyciągnęłam ją z dziury, powodując u mojej ofiary wrzask
bólu i bardzo obfite krwawienie. Nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi, więc
nie znałam jego dalszego losu. Mało mnie obchodził. W końcu i tak wiele by nie
pożył. Szybko rozprawiłam się z kolejnymi ninja, w podobny sposób, lecz nie
udało mi się w porę zauważyć atakującego z tyłu ANBU. Wokół mnie pojawiły się
niebieski - najgorętszy - ogień. Wrodzy shinobi wokół mnie, zostali poparzeni i
tylko Itachi nie odniósł obrażeń w wyniku moich działań. Sznur związujący go i
przytwierdzający do krzesła, został jednak zniszczony, a brunet przechylił się
lekko w bok. Gdybym w porę go nie złapała padłby na ziemię. Przerzuciłam sobie
jego ramię przez szyję i ponownie pojawiłam obok reszty. Jeszcze żyjący ninja
wioski chmur rzucili się w naszą stronę. Skierowałam w ich stronę swój wzrok i…
kilkoro z nich padło na kolana, z przerażeniem i szokiem na twarzy. Ich umysły…
oni… zwariowali. Pokazałam im coś, czego żaden normalny człowiek nie zniósłby.
Pozostało ledwo 10 wrogów. Jeden z nich sprawdził stan oszalałych, jednak nic
nie zdziałał. Wokół mnie natomiast unosiła się jeszcze bardziej przytłaczając
aura śmierci. Budynek zatrząsł się, a tynk zaczął odpadać z pękającego sufitu i
ścian. W końcu wszystko runęło. Otoczyłam moją „nową rodzinę” barierą i na
żadne z nas nic nie spadło. W chwili gdy wszystko się uspokoiło, a kurz, który
się wcześniej wzniósł, zdążył opaść, dookoła „zawaliska” stało pełno ninja tej
wioski. Położyłam Itachiego na ziemi, a sama ruszyłam w ich stronę wolnym,
aczkolwiek pewnym krokiem. Śmierć i cierpienie - to jedyne co wtedy niosłam ze
sobą. Nim jednak zbytnio się do nich zbliżyłam, w moją stronę poleciało mnóstwo
ataków, przeróżnej maści. I wtedy wokół mnie znowu buchnęły płomienie. Tym
razem jednak „normalne”. Złoty kolor mieszał się miejscami z krwawymi językami,
dając efekt pomarańczy. Gorący żywioł objął swoimi ramionami wszystkie ataki,
skierowane w moją stronę i poleciał dalej. Mój ogień… jest inny niż ten
zwykłych shinobi. Ja się nawet nie wysilę, a wykonam tak potężną technikę, że
ta sama tylko wykonana przez ninja, byłaby zapewne z 10 razy słabsza. Tak było
i wtedy. Shinobi Kumo zostali pochłonięci przez ten żar. W mojej ręce pojawiła
się katana. W ciągu ułamka sekundy znalazłam się przy pierwszym lepszym ninja i
cięłam go w… rękę, która natychmiast oddzieliła się od reszty ciała. Następnie
ogrodziłam nas płomiennym kręgiem i… postanowiłam się trochę pobawić z moim
nowym towarzyszem „gry”. Wbiłam mu ostrze w brzuch, jednak nie na tyle głęboko,
by zginął zbyt szybko. Następnie wyciągnęłam metal z rany, nawet nie próbując
być delikatna. Powietrze przeszył wrzask bólu mojej ofiary, co spowodowało, że
czułam satysfakcję. Niech cierpią… Niech cierpią tak, jak moja „rodzina”, a
nawet bardziej.
Moje
usta wykrzywiły się w przerażającym, złośliwym uśmiechu, uwalniając na widok
moje sporo wydłużone kły. Przerażony mężczyzna, który leżał u moich stóp,
wyglądał jakby zaraz miał się popłakać ze strachu. To tylko sprawiało, że
czułam się jeszcze bardziej zadowolona. Jednak było jeszcze wielu kandydatów na
to miejsce. Nie było sensu tracić więc czasu tylko dla jednej osoby.
Zamachnęłam się kosą i odcięłam mu głowę. Płomienie przygasły lekko i rozsiały
się po większym terenie, w różnych kierunkach. Tym razem nie powstało koło.
Przeszłam
przez płomienie z przerażającym oczami i ukazanymi kłami, niczym sam pan
piekła. A przynajmniej dla tych marnych ludzi. Moje ubranie nawet się nie
zapaliło. Widziałam jak kilkoro shinobi upada ze strachu na tyłek, a kilkoro
nawet uciekło. Musiałam wyglądać doprawy strasznie, więc nie szukałam wzrokiem
mojej rodziny. Wiedziałam jednak, że ich stan nie pozwalał na utratę czasu, a z
Kumo mogę się jeszcze kiedyś zabawić. Takie PIEKŁO jakie im urządziłam, nie
pozwoli im o tym prędko zapomnieć. Zabiłam więc jeszcze paru shinobi, w bardzo
brutalny sposób i ponownie znalazłam się obok moich przyjaciół. Akurat by
zobaczyć, jak jeden z ANBU był na tyle głupi, by próbować się do nich zbliżyć,
a Shiru… zabiła go. Karząc mu wcześniej dość mocno cierpieć. I dobrze zrobiła…
Bardzo dobrze… hi hi… Zamknęłam oczy, by nie sprawić, że moja rodzina jeszcze
bardziej się mnie bała. Tak – JESZCZE BARDZIEJ… Bo i tak nigdy nie zapomną tego
widoku, który im pokazałam. Na mój mentalny rozkaz, wokół nas zaczęła gromadzić
się gęsta, czarna mgła, z której w końcu
powstała jakby kula. Aż nagle przyziemna chmura opadła i… byliśmy w
siedzibie. Ciekawy sposób transportu, czyż nie? Nie tracąc ani chwili więcej
szybko zajęliśmy się rannymi. Z westchnieniem usiadłam na sofie, nawet nie
zmieniając zakrwawionego ubrania. Moje oczy wróciły do normalnego koloru, ale
źrenice wciąż pozostały zwężone. Nie wiedziałam co Akasie teraz o mnie pomyślą.
A szczególnie ci, którzy widzieli co zrobiłam. Nie wiedziałam, czy Shiru i
Hoshi, dalej będą dla mnie takie same. A na dodatek… okropnie martwiłam się o
tą trójkę, którą przynieśliśmy. Już nie wspomnę o panice Shiru, którą
dostrzegłam w jej oczach, od chwili gdy ta zobaczyła w jakim stanie jest Pein.
Cały czas był nieprzytomny. Co do Deidary… słyszałam jak Sasori potwierdził
moje przypuszczenia, że ma złamane żebro. A dokładniej ujmując 2 żebra. Jedno
podobno uciskało na płuco i sprawiało ból przy każdym oddechu. Dranie z Kumo…
Jeszcze pożałują tego co zrobili! Gorzko pożałują… Pokażę im „życie”, którego
nigdy nie widzieli. Pokaże im piekło… piekło na ziemi! I będą mnie błagać o
litość i wybaczenie. Zapewne w czasie „akcji ratunkowej”, pośród języków ognia,
wyglądałam dla nich jak przerażający potwór. Wcielenie zła z żarzącymi się,
niczym czerwone żarówki, oczami. Może nawet przypominało to trochę atak
Kyuubiego na Konohe… Kto wie… Ważne jest to, że kiedy pójdę tam ponownie,
zapewne sama, to nie rozpoznają mnie od razu. Bo wielu z nich, którzy widzieli
mój wygląd, bez krwi na ciele i ognia wokół, nie żyją. Nasza… MOJA zemsta
jeszcze się nie skończyła… A jeśli będzie trzeba to zrównam tą wioskę z ziemią.
I nie zajmie mi to długo…
Ludzie
są słabi fizycznie i głupi, ale… ich serca są niesamowicie silne. Z demonami
jest zupełnie odwrotnie. Jesteśmy przeciwieństwami, ale… czy przeciwieństwa się
nie przyciągają? Cóż… Chyba na to wychodzi. Tak samo jak na to, że… Akatsuki to
nie tylko organizacja pełna morderców, ale i dom dla „ludzi”, którzy są inni i
zaznali wiele cierpienia. Akatsuki… To taki jakby…. Bardzo zróżnicowany pod
względem towaru sklep. Wszystko w jednym miejscu. Znajdziesz w nim tyle
dziwactw, że aż szkoda słów… Że aż brak słów. A mi… piekielnie
chce się teraz spać…
Some Epic x100 000 000
OdpowiedzUsuńCały blog czytałam z ogromnym skupieniem. Gratuluję wciągającej i zarąbistej historii :D Miejscami trudno było się nie zaśmiać. Wilkołaki, wampiry, demony, czarodzieje, shinobi - miód, orzeszki i ramen :D Nadopiekuńczy Kakuzu nieraz wywoływał poirytowanie, ale cóż w końcu jest bratem... Starszym, troskliwym braciszkiem, który chyba przeżyje syndrom pustego gniazda jeśli Kim kiedykolwiek go opuści na dłuższy czas -.- Sama postać Kim bardzo ciekawa, aż trudno uwierzyć, by była spokrewniona z Kakuzu. Ale jest wilkołakiem, ach! Trudno się było nie śmiać, czytając o tych rumieńcach na widok Hidka :D Shiru również jest intrygującą postacią, która widać, że sporo przeszła. Niemniej wydaje się być bardzo sympatyczną i przyjemną osobą. Hoshi również jest zabawna. Zwłaszcza, gdy przychodzi DeiDei, hehe. A-chan, wielka straszna demonka... to ma sens~! :P Kiedyś doprowadzi Aka pewnie do stanu zapalnego lub rozdwojenia jaźni. Może nawet do jeszcze gorszego! Ale to by było ciekawe... Hidan... trochę dziwne, że taki nieśmiały jest, chociaż... nie, to nawet do niego pasuje :3 Deidara nadpobudliwy jak zwykle. Nieważne, czy to w Anime, czy w Mandze, czy w opkach zawsze taki będzie xD KATSU~! Itachi spokojny i opanowany "trochę" od czasu do czasu irytujący swoim brakiem emocji przemienia się w rozwścieczoną bestię na widok A-chan w kłopotach... Lub taką tam Kim, choć wtedy to zamienia się w mistrza łaskotek. Pein wnerwiający everywhere and everytime -.- Tak w ogóle ten metal to chyba jakieś nakropione radioaktywnym płynem pryszcze -.- Konan nie przeszkadza ^^ Tobi... idiota, nic dodać, nic ująć. Zetsu i Sasor - spalić na stosie albo stworzyć dla niego jakiś specjalny wymiar na wzór Tsukuyomi :P Inne postacie, te wymyślone jak i nie... również mile zostały przedstawione w tym opku ^^ Trudno było odrywać się od czytania, no ale życie lubi kopać w zadek :/ Czytając opko nie nudziłam się ani trochę, z każdym kolejnym rozdziałem coraz bardziej się nakręcałam. Tak więc nie mogę się doczekać następnej notki :D Piszecie jak fachowcy~! Gratuluję wspaniałego bloga i liczę na to, że tworzyć to cudo będziecie jeszcze długi czas :3 Pozdro~!
OdpowiedzUsuń