Z całego serca przepraszam, że notki nie było tak długo,
ale cóż… po prostu nie miałam za bardzo czasu a i z moją weną nie było
najlepiej. Ale myślę, że teraz będzie tylko lepiej! Tak więc nie przedłużając
zapraszam do czytania!
***
Po tym co Pain ostatnio wykombinował miałam ochotę go
zabić, rozszarpać na strzępy, zadźgać plastikową łyżeczką, wydłubać oczy lub
zakopać żywcem. Gdy dowiedziałam się co zrobił myślałam że dostanę szału. Jak
on mógł!? No jak!? Zaczynam myśleć że ten człowiek ma serce z kamienia lub w
ogóle go nie ma. Mimo że odkąd dowiedziałam się co się stało minęło już skoro
czasu dalej nie mogłam się z tego otrząsnąć. Przechodziłam się w tę i z
powrotem po swoim pokoju mrucząc pod nosem najrozmaitsze groźby pod adresem
rudzielca lub wymyślając dla niego najokrutniejsze z okrutnych tortur. W końcu
usiadłam na łóżku wkurzona jak jeszcze nigdy. Przycisnęłam poduszkę do twarzy i
wrzasnęłam w nią z frustracji. To mi trochę pomogło. Ale tylko troszkę. Wzięłam
głęboki oddech i spojrzałam na poduszkę która już po chwili poszybowała na
przeciwległą stronę pokoju i z cichym plaśnięciem uderzyła o ścianę. Pain
pożałuje. Już ja się o to postaram. Shiru może wybaczyła mu szybko ale ja mu
tak łatwo nie odpuszczę. O nie!
Ku: Uspokój
się! – krzyknęła nagle. Wzdrygnęłam się gdy usłyszałam w głowie jej donośny
głos – Rozumiem że jesteś wkurzona ale przez natłok twoich myśli dostaje
migreny…
K: Kuro,
mogłabyś łaskawie się zamknąć i nie wtrącać się? – syknęłam przez zaciśnięte
zęby.
Ku: Oh daj
spokój. Rozumiem rudzielec cię wkurzył, postąpił źle i tak dalej i tak dalej… -
powiedziała znużonym głosem – ale przecież to naprawił prawda? Wszystko się
ułożyło. Więc w czym masz problem?
K: Sam fakt że
w ogóle pomyślał o tym, nie mówiąc już że to zrobił, wprawia mnie we
wściekłość! W dodatku jego zachowanie i to jak traktuje Shiru… mam ochotę go
normalnie zatłuc!
Ku: Ehh… -
westchnęła przeciągle, a później powiedziała zrezygnowana – Rób jak chcesz. Ja
się nie mieszam
K: I bardzo
dobrze!
Kuro nie odezwała się. Opadłam na łóżko i spojrzałam w
sufit. Gapiłam się tak bez celu jakieś pięć minut. W końcu, powoli przeniosłam
swój wzrok na okno. Podniosłam się i otwarłam je. Usiadłam na parapecie i
spojrzałam w dal. Mówiłam że Pain pożałuje, że mu nie daruję, ale tak naprawdę
nie wiem co robić. Nie mam zamiaru tak tego zostawić, ale z drugiej strony…
wiem że jeśli ktoś trzeci wtrąca się do delikatnych spraw może nie pomóc a
tylko zaszkodzić. Westchnęłam. Wiem z własnego doświadczenia. Po za tym… Shiru
chciała żebyśmy dały spokój. Więc tak naprawdę sama nie wie co robić. W końcu
postanowiłam pomyśleć nad tym podczas spaceru. Wyskoczyłam przez okno i
wylądowałam na gałęzi drzewa a później zgrabnie zeskoczyłam na ziemię.
Wiedziałam że Kuro już nabiera powietrza zapewne by jak zwykle wyrazić swoje
niezadowolenie z faktu że wybieram się na samotną przechadzkę więc warknęłam
K: Ani słowa!
Kuro westchnęła tylko przeciągle i nie powiedziała nic.
Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam przed siebie. Jednak nie przeszłam nawet
pięciu metrów, gdy nagle usłyszałam głos bardzo blisko siebie
- Gdzie się wybierasz?
Odskoczyłam jak oparzona i stanęłam w pozycji obronnej. Po
chwili jednak się rozluźniłam. Otóż obok mnie rosło drzewo a na jednej z
niskich gałęzi siedział Deidara i właśnie patrzył na mnie uśmiechając się
szeroko i unosząc jedną brew.
K: Nie strasz
mnie! Nie widziałam kiedy się tam pojawiłeś.
D: Byłem tu
cały czas.
Moje brwi powędrowały do góry, a blondyn zachichotał
D: Kiedy
wyskoczyłaś przez okno i zaczęłaś iść taka cała zamyślona to ja już tu
spokojnie siedziałem. Właściwie o czym tak myślałaś?
Machnęłam ręką i powiedziałam
K: O wielu
sprawach. Postanowiłam się przejść i pooddychać świeżym powietrzem
D: Spacer
dobrze mi zrobi. Idę z tobą! – Po tych słowach zeskoczył na ziemię i już po
chwili stał obok mnie. Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam
K: Ja nie mam
nic przeciwko
Blondyn uśmiechnął się do mnie i po chwili ruszyliśmy.
Szliśmy tak chyba z godzinę rozmawiając o różnych rzeczach. Było bardzo
przyjemnie, a niezbyt ładna pogodna wcale tego nie psuła. Zaszliśmy już dość
daleko od siedziby gdy nagle cała zesztywniałam i rozszerzyłam oczy. Deidara
spojrzał na mnie zaskoczony
D: Co się
stało?
K: Ja… czuję
Wilkołaki… i Wampiry… oraz… - przełknęłam głośno ślinę i rozszerzyłam oczy jeszcze
bardziej – …krew… dużo krwi…
Deidara rozszerzył oczy a później spojrzał przed siebie
jakby chcąc coś wypatrzeć. Stałam jak sparaliżowana nie mogąc wydusić słowa.
Oni… oni walczą. Wilkołaki i Wampiry walczą… a to może oznaczać tylko jedno.
Bez ostrzeżenia pognałam przed siebie. Nie! Proszę, niech to nie będzie prawda!
Biegłam tak dobre parę minut. Słyszałam krzyki, wybuchy i szczęk stali.
Zatrzymałam się tak by mnie nie zauważyli ani nie wyczuli. Schowałam się za
jednym z drzew i wyjrzałam. To co zobaczyłam było straszne. Istna scena
makabry. Wszędzie leżało pełno ciał zarówno wampirów jak i wilkołaków. Krew
płynęła strumieniami i ciągle jej przybywało. Jednak walka trwała nadal. Ciężko
było stwierdzić która ze stron wygrywa. Można powiedzieć że siły obu stron były
wyrównane. Nagle poczułam jakiś ruch obok siebie. Drgnęłam niespokojnie, ale
sekundę później usłyszałam głos
D: To tylko
ja. – blondyn spojrzał na pole walki i skrzywił się – ale rzeź. To straszne.
K: Wiem –
Powiedziałam szybko a mój głos zabrzmiał dość dziwnie. Byłam prawie pewna że
gdybym chciała powiedzieć coś więcej głos odmówiłby mi posłuszeństwa. Blondyn
spojrzał na mnie ze współczuciem. Po chwili chwycił mnie za nadgarstek i
pociągnął lekko
D: Choć Kim,
nic tu po nas. Lepiej żeby nas nie zauważyli
K: Wiem. –
Powiedziałam jeszcze raz i wyprostowałam się.
Deidara kiwnął głową i szybko ruszył przed siebie ciągnąc
mnie za sobą. Nagle jednak zmarszczyłam brwi i odwróciłam się gwałtownie.
K: Deidara,
uważaj! – Wrzasnęłam i odepchnęłam blondyna. Sekundę później poczułam
rozdzierający ból w plecach i prawej ręce. Upadłam na ziemię i zakaszlałam
krwią. Jednak natychmiast dźwignęłam się na nogi. Deidara szybko znalazł się
przy mnie i spojrzał na mnie z
niepokojem
D: Jesteś
cała?
K: Żyję. Nic
mi nie jest. – Powiedziałam jednak skrzywiłam się boleśnie. Spojrzałam przed
siebie by zobaczyć tego który nas zaatakował. Stał przed nami wysoki
brązowowłosy chłopak. Garbił się nieco a na rękach i nogach miał wilcze futro
oraz długie pazury. Po jego rękach skapywała świeża krew. Miał także wilcze
uszy i ogon oraz długie kły. Za nim stały jeszcze trzy wilkołaki. Ten pierwszy
zawarczał groźnie i mruknął do siebie
W(ilkołak):
Człowiek, nie udało mi się zranić człowieka…
Zrobiłam kilka kroków w jego stronę i wtedy on
wyprostował się i spojrzał na mnie z mieszaniną zaskoczenia i złości
W: Ty! –
Wskazał na mnie palcem – Ty jesteś wilkołakiem! Czuję to! Chronisz nędznego
człowieka!?
K: To jest mój
przyjaciel! Oczywiście że go chronię!
W: Człowiek
przyjacielem!? To niemożliwe! Jesteś zdrajczynią!
K: Nie, ja po
prostu nie uważam wilkołaków za rasę nadrzędną! – Nie czekając już na nic
więcej chwyciłam Deidarę za rękę i pognałam przed siebie. Jednak ból jaki
czułam w plecach i ręce bardzo mnie spowalniał. Deidara widząc to zatrzymał
mnie, a później szybko zaczął mieszać swoją glinę. Ulepił wielką sowę, a
później wziął mnie na ręce i posadził na niej. Gliniane zwierzę wzbiło się
wysoko w powietrze i szybko ruszyło przed siebie. Odetchnęłam głęboko i
spojrzałam na Deidarę. On uśmiechnął się do mnie a ja odwzajemniłam mu tym samym. Nagle jednak sową wstrząsnęło,
a już po chwili została rozerwana na pół. Ja i Deidara spadliśmy w dół i
uratowało nas chyba to że pod nami były drzewa. Jedynie poobijaliśmy się dość
boleśnie. Wylądowałam na jakiejś gałęzi. Podniosłam się i z jękiem bólu
rozejrzałam się jednak blondyna nigdzie nie widziałam
K: Deidara!? –
Zawołałam z lękiem. Odpowiedziała mi tylko cisza. Przestraszona zeskoczyła z
drzewa i w chwili w której moje stopy dotknęły ziemi niedaleko rozległ się
wybuch. Pobiegłam w tamtą stronę i mało nie zderzyłam się z Deidarą który biegł
patrząc się na coś za sobą. Zobaczyłam że na policzku ma rozcięcie z którego
sączy się krew, jego lewe ramie jest poparzone, a na lewej nodze ma dwie długie
szramy
D: To był
Wampir. To on rozwalił sowę. Zająłem się nim, ale zaraz mogą się pojawić
następni. Chodź szybko! – Blondyn chwycił mnie za rękę i pognał przed siebie.
Na szczęście już nie napotkaliśmy nikogo na swojej drodze. Gdy w końcu ujrzałam
naszą siedzibę poczułam wielką ulgę. A gdy już znaleźliśmy się w środku
odetchnęłam głośno i natychmiast tego pożałowałam. Plecy bolały mnie
niemiłosiernie. Zresztą ręka też, oraz nogi które poraniłam sobie spadając w
dół. Opadłam na tyłek, a Deidara oparł się plecami o ścianę. Oboje oddychaliśmy
ciężko. Spojrzałam na blondyna, a on na mnie. Uśmiechnął się lekko chcąc dodać
mi otuchy jednak w tym momencie byłam naprawdę przybita. Nagle usłyszałam głos
niedaleko
I: A wam co
się stało!?
Odwróciłam się i zobaczyłam Itachiego który dość szybkim
krokiem szedł w naszą stronę. Zlustrował Deidarę wzrokiem oceniając jego stan,
a później przeniósł wzrok na mnie i spytał raz jeszcze
I: Co się
stało?
K: Nic
takiego… to tylko… - Urwałam gdyż plecy zabolały mnie znacznie mocniej niż
dotychczas. Syknęłam, a Deidara spojrzał na mnie z niepokojem. Później
przeniósł wzrok na czarnowłosego i powiedział
D: Zostaliśmy
zaatakowani. Przez wilkołaki, a później przez wampira
Itachi rozszerzył lekko oczy, a później rzucił mi szybkie
spojrzenie. Patrzył na mnie kilka sekund po czym wyciągnął do mnie rękę i
powiedział
I: Wstawaj.
Trzeba was opatrzeć.
Po kilku sekundach kiwnęłam głową i przyjęłam pomoc
czarnowłosego. Gdy już byłam na nogach Itachi zaprowadził nas do sali szpitalnej.
Najpierw zajął się ranami Deidary gdyż oparzenia na jego ręce zaczynały robić
się coraz bardziej czerwone. Gdy wszystkie rany blondyna były już opatrzone
Itachi zajął się mną. Bandażował mi właśnie rękę gdy drzwi otworzyły się z
hukiem i do pomieszczenia wpadła Hoshi. Pierwsze co zrobiła to rzuciła się na
Deidarę i wyściskała go z całych sił
Ho: Słyszałam
co się stało! Jak dobrze, że jesteście cali!
Dei uśmiechnął się lekko i sapnął
D: Hoshi…
dusisz mnie… i jakim cudem… już wiesz co… się stało?
Białowłosa uśmiechnęła się szeroko i puściła go
Ho: Dei, nie
wiesz że ja wiem wszystko?
Parsknęłam śmiechem co nie było dobrym pomysłem. Od razu
skrzywiłam się i syknęłam gdyż plecy zabolały mnie jak cholera. Mimo że były
już opatrzone i posmarowane maścią łagodzącą ból to i tak dawały o sobie znać
bardzo mocno. Wszyscy spojrzeli na mnie z niepokojem, ale ja uśmiechnęłam się
tylko i powiedziałam
K: Nic mi nie
jest. Więc, Hoshi skąd wiesz?
Ho westchnęła i uśmiechnęła się
Ho: A-chan mi
powiedziała. Od razu wiedziała co się stało, nikt nie musiał jej niczego mówić.
Ah! Właśnie! Miałam wam powiedzieć żebyście przyszli do salonu kiedy już
będziecie opatrzeni – Ho uśmiechnęła się do mnie i dodała – Nie martw się Kim.
Wszystko będzie dobrze
D: Hoshi ma
racje. – Deidara wstał z krzesła na którym siedział do tej pory i uśmiechnął
się do mnie. – Nie ważne co się stanie, poradzimy sobie.
Spojrzałam na niego, a później na Hoshi. Uśmiechnęłam się
smutno i szepnęłam
K: Dziękuje
Po chwili Dei i Hoshi oznajmili, że pójdą już do salonu i
tam na nas zaczekają. Gdy drzwi zamknęły się za nimi w pomieszczeniu zapanowała
cisza. Spojrzałam na Itachiego który nadal był zajęty opatrywaniem mojej ręki.
Przeniosłam wzrok na ziemię i mimowolnie zadrżałam. Dlaczego to musiało się
stać? No dlaczego!? Sama myśl o tym do czego doszło napawa mnie przerażeniem.
Nagle z moich rozmyślań wyrwał mnie głos
I: Gotowe
Spojrzałam na niego, a później na swoją rękę. Była już w
o wiele lepszym stanie, teraz pokryta bandażami. Uśmiechnęłam się do Itachiego,
albo raczej spróbowałam, ale wyszło raczej krzywo
K: Dzięki
I: Nie martw
się. Wszystko będzie dobrze – Po tych słowach zrobił coś czego się nie
spodziewałam. Mianowicie położył mi rękę na głowie i poczochrał mi włosy, a
później uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i pod wpływem impulsu
przytuliłam go
K: Dzięki.
Naprawdę dziękuje.
I: Nie ma za
co. – Mruknął i uśmiechnął się lekko. Po chwili puściłam go i uśmiechnęłam się
do niego, a on tylko jeszcze raz poczochrał mnie po włosach po czym popchnął
mnie lekko w stronę drzwi
I: Chodźmy.
Pewnie wszyscy już są w salonie
Kiwnęłam głową i oboje wyszliśmy z sali szpitalnej po
czym skierowaliśmy swe kroki do salonu. Tak jak podejrzewał Itachi w środku
byli już wszyscy. Gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia od razu obok mnie
pojawili się, z jednej strony Kakuzu i Arissa, a z drugiej Hidan i A-chan.
Sekundę później dołączyli do nich jeszcze Shiru i Senshi. Hidan stanął
najbliżej mnie i spytał patrząc na mnie z niepokojem
H: Nic ci nie
jest Kim?
K: Nie,
wszystko dobrze. – Powiedziałam i uśmiechnęłam się. W tej chwili Hidan dość
gwałtownie został odepchnięty na bok przez Kakuzu, który stanął przede mną i
spytał
Ka: Jesteś
pewna, że wszystko dobrze?
K: Tak, na
pewno – Oznajmiłam z lekkim naciskiem. Kakuzu uśmiechnął się do mnie lekko, ale
po chwili posłał Hidan’owi mordercze spojrzenie gdyż ten stanął tuż koło niego
i nadepnął mu na stopę. Obaj mierzyli się takim spojrzeniem jakby chcieli się
na siebie zaraz rzucić, a stali centymetr od siebie tak że lada chwila mogło
dojść do rękoczynów. Na szczęście Arissa chyba miała tego serdecznie dość, bo
zdzieliła obu po głowach i osunęła ich od siebie stają pomiędzy nim
Ar: Jak
dzieci! Naprawdę moglibyście sobie to darować, zwłaszcza w takiej sytuacji! –
Zbeształa ich niczym małe dzieci i wymownym gestem wskazała na mnie. Obaj
szybko spojrzeli na mnie w lot rozumiejąc co Arissa ma na myśli. Ja jednak
posłałam im ciepły uśmiech dając im do zrozumienia, że nic się nie stało
Ka:
Przepraszam..
H: Wybacz…
K: Nie
szkodzi.
W tej chwili za plecami Hidana i Kakuzu rozległ się cichy
chichot który z każdą sekundą stawał się głośniejszy. Obaj odwrócili się by
zobaczyć Senshi’ego który nieudolnie próbował zapanować nad śmiechem, ale słabo
mu to wychodziło. W końcu nie wytrzymał i ryknął głośnym śmiechem
Se: Żałujcie
że nie widzieliście swoich min! Wyglądaliście jak dwa niegrzecznie dzieciaki
zbesztane przez mamę! Doprawdy bezcenny widok!
Hidan’owi i Kakuzu najwyraźniej nie spodobało się to
porównanie, co obaj dali Senshi’emu głośno do zrozumienia. Sekundę później cała
trójka zaczęła się sprzeczać. A-chan stanęła obok mnie i kręcąc głową
powiedziała
A: Doprawdy,
co za idioci. Żeby zachowywać się w taki sposób i to jeszcze w takiej sytuacji
Spojrzałam na nią lekko zmęczonym wzrokiem i uśmiechnęłam
się
K: Nie
uważasz, że tak jest lepiej?
A-chan spojrzała na mnie pytająco więc ja kontynuowałam
K: To
Akatsuki. Tutaj zawsze ktoś się z kimś sprzecza czy kłóci. Zawsze, ktoś krzyczy
lub coś niszczy, tutaj zawsze coś się dzieje. Taka jest tu atmosfera i to jest
jedna z wielu rzeczy które kocham w tym miejscu. Gdyby teraz wszyscy stali się
ponurzy i tylko myśleli nad zaistniałym problemem to byłoby przytłaczające.
Chyba bym tego nie zniosła. Nie, tak jest zdecydowanie lepiej. Po za tym jestem
pewna i wiem że ty wiesz, że oni doskonale zdają sobie sprawę z wagi tego co
się dzieje.
A-chan myślała chwilkę nad tym co powiedziałam, a później
uśmiechnęła się i powiedziała
A: Chyba masz
rację. Może to i lepiej.
Nagle rozległo się głośne chrząknięcie i kłótnie od razu
ucichły. Wszyscy spojrzeli w stronę dobiegającego
odgłosu. Na końcu salonu stał Pain,
który patrzył na nas poirytowany ale też… jakby lekko rozbawiony. Przejechał po
nas wzrokiem i powiedział
P: Nie
chciałbym wam przerywać, ale chyba po coś się tu zebraliśmy. Mamy coś ważnego
do omówienia.
Pain spojrzał na mnie i na A-chan, a ja kiwnęłam głową.
Tak jest, mamy coś do omówienia. Nie możemy tak tego zostawić. Trzeba działać!
Pierwsza! ^^
OdpowiedzUsuńJuhuu! Jest notka! :3
I było trochę Dei'a i Hoshi. <3
Świetny rozdział i zaczynam się zastanawiać co wyjdzie z tej wojny... :/
Tulam i weny życzę~! :*
Druga! xd
OdpowiedzUsuńNareszcie notka <333 + Dei i Hoshi i troszku Kim i Hidana ^_^ !!! Co do notki to jak zwykle świetna. Ciekawe jak tam z tą wojną wyjdzie. Cóż pozostaje czekać na kolejny rozdział ;p Mam nadzieję, że będzie szybko! ;d
Weeeny! ;3
~ Naomi