Szłam
sobie właśnie korytarzykiem w stronę kuchni, wielce zadowolona z życia.
Dlaczego? Ponieważ znowu wszystko szło po mojej myśli! Kimcia wróciła, Wiewiór
ją przeprosił, COŚ się zaczyna dziać między nią a Hidkiem. Hyhy… Jestem z
siebie taka dumna! Moja zdolność manipulacji jest naprawdę niesamowita! Nie
mniej jednak… teraz trochę zgłodniałam.
A: Yo wszystkim!
*szczerzy się*
D: *zakrztusił się
herbatą*
A: Dei-chan? A tobie co?
D: A-chan… Ty!
A: No ja, a kto inny.
*lekka irytacja*
D: Może inaczej – wiesz jak
wyglądasz?
A: No normalnie.
I: Myślę, że Deidarze
chodzi o to, że twoje ubranie jest całe we krwi. Zresztą nie tylko ubranie…
*znaczące spojrzenie na usta i kły*
A: A! O to chodzi! A bo
właśnie zapolowałam sobie na paru ANBU ^^. Ale była zabawa!
K: Co?! I nie zabrałaś
mnie ze sobą?!
A: No wiesz… Zajmowałaś
się swoim „szarym gołąbkiem” *złośliwy uśmiech*
K: Że niby kim?
*niezrozumienie*
A: Możesz mi wierzyć lub
nie, ale nie chcesz bym powiedziała to normalnie. *iście szatański uśmiech*
K: O_O Tak… Chyba jednak
nie chce… *czerwieni się*
A: No widzisz! Przecież
wiesz, że ja zawsze mam rację! Nie liderku? *wzrok na Peina*
P: Yhym… *dłubie w swoim
śniadaniu*
A: Oj nie miej takiej
markotnej miny! To nic nowego! Szkoda tylko, że tak późno się o tym dowiedziałeś
ne? *smile*
P: Ta… *drga mu brew*
A: Ojojoj… Ruda kicia się
ze złościła…
P: Możesz w końcu
przestać?! To się robi irytujące! *wychodzi*
Hi: Jaki drażliwy się
zrobił o_O
A: *zadowolona z siebie*
I znowu wszystko idzie według planu.
I: A-chan… *poirytowany*
Ja cię proszę… Tylko mi nie mów, że ty próbujesz w pewien sposób „zmienić”
Lidera?
A: Dobrze, nie powiem
*wyszczerz*
I: A-chan…
A: No co? Przecież taka
prawda. Lider jest zbyt mało… hmm… „ludzki”? tak, to chyba dobre określenie. W
każdym bądź razie zamknął się w sobie, postawił wielki mur wokół swojej duszy i
nikogo nie chce przez nią przepuścić. Nawet sprawa z Shiru szła trochę opornie,
ale na szczęście w końcu wszystko stało się jasne. Jednak! Jeśli dalej będzie
się tak zachowywał to pokłóci się z Shiru bardzo poważnie. I to już niedługo.
Kłótnie będą coraz częstsze, aż w końcu dojdzie do „związkowej katastrofy”.
*poważna mina* Myślę, że resztę łatwo wydedukować. Zresztą… to tylko taka
skrócona wersja tego co się może stać.
I: O_O
Ka: To dlatego tak go
traktujesz?
A: Tak… Mimo, że stawia
przed sobą mur, nawet u niego dają o sobie znać wyrzuty sumienia, smutek,
złość, zawód, czy inne ludzkie uczucia. Musi się nauczyć z tym żyć, zmieniać to, przepraszać… i w ogóle zrozumieć
co sam czuje.
Aka: O_O Wooooowwww
A: *dumna z siebie*
K: Ale jesteś pewna, że
to przyniesie odpowiedni skutek?
A: Tak… jestem tego pewna
^^. Żyję już naprawdę długo. Obserwowałam mnóstwo ludzi, a po dołączeniu tutaj
również jego. I to ze sporą uwagą. Już dawno obmyśliłam ten plan i powolutku go
realizowałam. Każde zmuszenie Lidera do bardziej ludzkiego zachowania miało
RÓWNIEŻ na celu doprowadzenie go do takiego, a nie innego stanu. Choć przyznam,
że łatwo nie było… No i nie robiłam tego TYLKO dlatego, ale PO CZĘŚCI DLATEGO
^^. No i nadszedł moment gdzie plan zaczął działać szybciej – kiedy Lider
zaczyna odczuwać te ludzkie uczucia, ale się w tym gubi. Za pewne nie wie co
się z nim dzieje.
K: Chcesz powiedzieć, że
działaś w ten sposób nic nam nie mówiąc? *lekki zawód*
A: Przykro mi to mówić,
ale tak.
K: Czemu?
A: Po pierwsze: nie
wiedziałam czy plan w ogóle wypali. Po drugie: Gdybyście wiedzieli moglibyście
to wydać, nawet jeśli nieświadomie. Po trzecie: choćbyście nie wiem jak się
starali zachowywalibyście się inaczej, a to wpłynęło by również na zachowanie
obiektu. Po czwarte: za bardzo byście się spieszyli i „naciskali” na Lidera. A
do tego trzeba czasu i cierpliwości. Powolnych i spokojnych działań. Emm.. Mam
nadzieję, że rozumiecie o co chodzi…
I: Teoretycznie… Ale… my
jesteśmy cierpliwi!
A: Ta… *sarkazm* Zdążyłam
to zauważyć -_-.
K: Ale… powiedz, że nie
wszystko miałaś zaplanowane…
A: W życiu! Najchętniej
nie dopuściłabym do wielu sytuacji. Dajmy na przykład tą pełnię, w której byłam
„inną sobą”. Co prawda dzięki temu wiele sobie wyjaśniliśmy i była ta
„terapia”, ale to nie było zamierzone. Myślę jednak, że wszyscy na tym
skorzystaliśmy. No i byliśmy ze sobą szczerzy ^^.
Ka: Ale ukrywałaś to
przed-
Kazio
chciał coś powiedzieć, ale Kim mu przerwała.
K: Nie.
Ka: Co? o_O
K: Nie masz racji Kakuzu.
Rozumiem o co chodziło A-chan. Zresztą… gdyby chciała to przed nami ukrywać, to
nie powiedziałaby teraz ani słowa na ten temat. Ale powiedziałaby po fakcie. I…
nie całą prawdę. Dlaczego miałaby ryzykować, mówiąc nam wszystko i zapewne
przewidując takie reakcje jak twoja? Ehh… Całkowicie cię rozumiem A-chan
A: Cieszy mnie to, ale
byłabym wdzięczna gdybyście wciąż zachowywali się normalnie. No… najwyżej
zwracajcie większą uwagę na Rudego. To tyle…
I: Jeszcze jedno… ty
umyślnie go stąd „wygoniłaś”? Żeby nam powiedzieć?
A: Nie do końca dlatego,
ale uznałam że to dobry moment na prawdę. *wyszczerz*
D: No to skoro już
wszystko ustalone i wyjaśnione… To rozumiem, że A-chan przyszła coś zjeść ne?
*błysk w oku*
A: Ehh… Zrozumiałam
aluzję…
Machnęłam
ręką, a na stole pojawiło się mnóstwo pysznego jedzenia. Wszyscy rzucili się na
nie, a ja wysłałam trochę Liderkowi. Uśmiechnęłam się i dołączyłam do tej
wesołej gromadki. Po posiłku każdy robił co innego. Część poszła oglądać TV,
część męczyć kogoś innego, a część poszła się depresować. A raczej depresowała
się już od dawna w swoim pokoju. Tak… Mówię o Peinie. Miałam tylko nadzieję, że
nie zrobi nic głupiego, bo musiałabym powtarzać cały cykl i… byłby poważny
problem. W końcu jednak Rudy przylazł do salonu i również siadł przy TV, udając
że mnie nie widzie. Ha! Wiedziałam! Nie chce pokazać, że przegrał, ale
ewidentnie pokazuje co myśli o mnie i, że ma mnie dość. To bardzo dobrze! Jest
coraz bardziej ludzki! W każdym bądź razie życie toczyło się swoim torem, a ja
dalej tym torem trochę manipulowałam i robiłam mu odpowiednią drogę. Wszystko
byłoby pięknie-ładnie, gdyby nie jeden, mały, irytujący szkopuł. A mianowicie
nagły huk przy wejściu. Wszyscy zerwali się by pobiec w tamtą stronę, jednak
ledwo zdążyli zrobić jedne krok, a w pomieszczeniu pojawił się mężczyzna.
Nawiasem mówiąc ubrany bardzo dziwnie jak na zapowiadająco się walkę. Miał
brązowe włosy sięgające trochę za ramiona i spięte w niskiego, eleganckiego
kucyka. Grzywka opadała mu na oczy uniemożliwiając dostrzeżenie ich koloru. A
ten zapach… Zaraz! To przecież…
P: Kim jesteś i czego
chcesz?!
?: Hoo… Jesteś dość
bezczelny, jak na sytuację w której się znajdujesz. Chyba zostałeś źle
wytresowany, marny człowieczku. Więc? Gdzie twoje WŁAŚCICIELKI? *rozgląda się*
P: O czym ty bredzisz?
*prawie, że warczy*
?: Oho! *zatrzymał wzrok
na Kim* Więc jednak wilkołak *patrzy na mnie* i wampir żyją pod jednym dachem.
I to z ludźmi.
A: Kim jesteś?
*zirytowana*
?: Jestem wampirem!
A: Puknij ty się w łeb!
Nie pytam „czym” tylko „kim”! A co do bycia wampirem… rozczarowujesz mnie.
?: Co?! Jak śmiesz?! To
ty rozczarowujesz innych z naszego gatunku mieszkając z tymi…
K: Dokończ to słowo, a
poderżnę ci gardło *stoi za nim z kunai przy jego szyi*
?: Co? Kiedy ty…? Jestem
wielki Klaus! Jak śmiesz?!
A: Właśnie wykazujesz się
głupotą. Obrażasz dobre imię wampirów. Doprawdy… Żałosne. Ale jestem wdzięczna,
że przynajmniej wyjawiłeś swoje imię. To znacznie ułatwi sprawę.
Klaus:
Ty… Nie wiesz do kogo mówisz?!
K: Coś mi się zdaję, że to
raczej ty nie wiesz do kogo mówisz. To A-chan… Pół-wampir, pół-demon. Zresztą… postawiony naprawdę wysoko w piekle.
Gdyby tak nie było , to raczej Guren-bóg by się jej nie słuchał.
A: Ta…
Klaus: C-co?!
A: Chłopie! Idziesz komuś
nakopać, a nawet nie wiesz komu i co potrafi?! No głupota! Jestem zdegustowana
twoim zachowaniem i inteligencją, która nawiasem mówiąc jest zapewne na
niezwykle niskim poziomie.
K: Popieram. Zresztą…
Kakuzu też jest wilkołakiem.
Klaus: Co?!
A: Matko! Ale on mnie
wkurza!
Aka: *patrzą na to w
szoku*
Klaus: Wrr… Mniejsza o
to! Przybyłem zniszczyć te plugawe stworzenia jakim są wilkołaki! A jeśli ty
*patrzy na A-chan* będziesz stać mi na drodze, to potraktuję to jako zdradę i
będę zmuszony cię zabić!
K: A-chan… Mogę go w końcu zabić? Wkurza mnie…
A: *stara się uspokoić*
Jeśli teraz to zrobisz może wybuchnąć wojna. Jeśli ja to zrobię, pomyślą, że
zdradziłam lub zostałam przez was zmanipulowana. Jeśli zabije któryś z
Akatsuki… nastąpi całkowita eliminacja rodzaju ludzkiego, a przynajmniej tych
tu. Co nawiasem mówiąc, raczej by nam się nie spowodowało.
K: Więc?
A: Jeśli nas jednak
sprowokuje i to można by to jakoś wytłumaczyć. A wilkołaki nie słyną z
cierpliwości, więc jeśli jeszcze pożyje… To ewidentnie będzie widać, że się
powstrzymywaliście.
Ka: A-chan!
A: Uspokój się… *patrzy
na niego*
Klaus: *korzysta z okazji
i wyrywa się Kim* I kto tu jest nieuważny?! Nie możecie mnie zabić! Ahahaha!
Ale wpierw mogę wyeliminować robaki!
Klaus
rzucił się w stronę Dei’a, a mi zadrgała brew. Nim jednak ruszyłam się z
miejsca blondyn zrobił unik, a następnie Hoshi wykopała natręta z siedziby.
Przez ścianę… Lider rzucił jej wkurzone spojrzenie, ale nic nie powiedział.
Jego ten brązowowłosy debil też wkurzył. Wyjrzeliśmy wszyscy przez dziurę, a w
naszą stronę leciał ten idiota. Lider szybko go odepchnął swoim Rinnenganem, a
następnie wszyscy po kolei wyskoczyliśmy przez dziurę, by w razie dalszej walki
nie zniszczyć siedziby. Jak się okazało, postąpiliśmy słusznie. Klaus nie był
nawet draśnięty i ponownie kierował się w naszą stronę. I się zaczęło… Wbrew
moim oczekiwaniom Klaus był naprawdę silny. Głupi, głośny i irytujący, ale
silny. Nie mogłam włączyć się do walki. Mogłam jedynie bronić. Dlaczego? Bo
kiedy spróbowałam go uderzyć, zamarłam. Nie byłam w stanie drgnąć.
Najprawdopodobniej założył na siebie pieczęć by „rodzina” nie mogła go zranić.
A mówiąc „rodzina” mam na myśli innego wampira. Nawet jeśli tylko w połowie.
Innym słowy nie mogłam nic mu zrobić. Z tego powodu zazwyczaj blokowałam jego
ciosy, gdy ktoś nie zdążył zauważyć kiedy Klaus pojawił się za nim. W końcu
szatyn odskoczyła od nas i skupił się. Wyglądało na to, że szykuje coś dużego.
Po chwili z nieba spadł deszcz ognia i lodu. Tak… razem… Nic się nie stopiło. A
w stronę Akasiów poleciało mnóstwo ostrych narzędzi. Wiedziałam, że nie da się
uniknąć wszystkiego. Lider odepchnął bronie, a ja jednym ruchem ręki zgasiłam
ogień. Jednak… nie udało mi się stopić lodu. Lód odporny na ogień? Dawno o tym
nie słyszałam. Miałam jednak nadzieję, że Jogurtowicze bezpiecznie unikną
ataków. Myliłam się jednak. Kiedy cały atak spadł wzniósł się kurz. Jednak to
było mi wiadome. Bardziej przeraziło mnie to, co zobaczyłam kiedy opadł…
Ujrzałam ledwo trzymającego się na nogach Liderka, który zasłonił Shiru, stojącą
tuż obok Dei’a. A raczej siedzącą, bo najwyraźniej oboje się przewrócili. Hoo… Ta sytuacja
może przynieść więcej pożytku niż się spodziewałam. Jednak… nie zmienia to faktu, że się wściekłam.
Itachi był dosyć poważnie ranny w ramię, a Hoshi w prawą nogę. Reszta była cała
lub najwyżej miała jakieś zadraśnięcia. W tej chwili Deidara najwyraźniej też
dostrzegł to co się stało, bo nieźle się wkurzył. Pobiegł w stronę tego
wamp-debila i… zranił go kataną. Ja szybko znalazłam się obok Lidera i w porę
go podtrzymałam, bo padłby na ziemię. Przekazałam go blond-artystce, która
zerkała na poczynania brata, do którego dołączyło jeszcze parę osób. Pobiegłam
do Uchihy i opatrzyłam mu ramię, a moja brew drgała niebezpiecznie. Jednak w
końcu zaczęliśmy wygrywać. Niestety… Klaus też to zauważył bo uderzył w ziemie,
która się idealnie rozstąpiła w linii prostej i skoczył. Innymi słowy zwiał
przez portal. Akasie chcieli za nim ruszyć, ale ich powstrzymałam.
A: Teraz mamy ważniejsze
sprawy niż gonieni tego debila. Pein, dasz radę wstać? – było to pytanie
retoryczne, ale on i tak kiwnął głową. Co dziwniejsze, na „tak”.
P: *chce wstać*
Sh: Siadaj idioto! To
było pytanie retoryczne! Nikt ci nie kazał wstawać!
P: Nic mi nie jest…
A: Ależ oczywiście że
nie. *full of sarkazm* Kisame, zabierz go do siedziby. Najlepiej do jego
pokoju. Sasori, Shiru idziecie z nimi. Dei zajmie się Hoshi. Hidan również.
Kakuzu… Ty i Kim doprowadźcie Itachiego do naszego pokoju. Reszta niech czeka w
salonie. Ah! Konan!
Ko: Tak?
A: Możesz jakoś
tymczasowo załatać tą dziurę?
Ko: Pewnie!
A: Świetnie! Ktoś ma
jakieś pytania? Nie? To do roboty! Pogoniłam każdego, a sama zamknęłam
przejście, którym zwiał Klaus. Ledwo zdążyłam to zrobić, a usłyszałam
przerażony wrzask Shiru dochodzący z pokoju Peina. Natychmiast się tam
znalazłam i zobaczyła, jak Lider leży na podłodze, mocno zaróżowiony od
gorączki i ciężko oddycha. Jak już powiedziałam z gorączki, a to na 100% nie
było winą zwykłych ran. Natychmiast zrozumiałam – trucizna! Klaus musiał ją
dodać do lodu i wprowadzić do krwioobiegu przez „lodowe bronie”, których ataku
jako jedynych nie udało się zniwelować. Kazałam Sasoriemu zająć się Liderem i
powiedziałam, że jak będzie potrzebny to go zawołałam. Sama natomiast ruszyłam
do salonu.
A: Wszyscy do salonu!
Migiem!
Nie
minęło 5 sekund, a już każdy był na miejscu.
A: A teraz słuchać! Każdy
kto został ranny w wyniku tego „lodowego ataku” najprawdopodobniej ma w
organizmie truciznę. Niekoniecznie musicie odczuwać tego skutki. Możliwe, że w
niektórych przypadkach trucizny jest tak mało, że jest nieszkodliwa. Itachi!
I: Hmm?
A: Idź do pokoju Lidera.
Tam jest Sasori. Niech się tobą zajmie. Dei… Zabierz tam też Hoshi. Wy zostaliście najbardziej ranni.
D: Dobrze, ale… co się
stało? Shiru krzyczała…
A: Lider oberwał
najbardziej i otrzymał największą dawkę trucizny. Shiru się po prostu
wystraszyła. Reszta rannych niech na razie nie chodzi sama. Efekty mogą być
widoczne później. Wszyscy zrozumieli? *poważna mina*
Aka: o_O Hai!
A: To dobrze! A teraz won
do siebie!
Aka: Hai!
Każdy
poszedł w swoją stronę (lub wyznaczoną mu przeze mnie), a ja chwyciłam butelkę
sake i opróżniałam w ciągu chwili. Nie upiłam się… Westchnęłam i postanowiłam
pomedytować. Usiadłam po turecku na zimnej kuchennej podłodze i odpłynęłam. Do
porządku doprowadziło mnie jakieś poruszenie. A raczej hałasy. Zaniepokojona
tym co mogło się stać pobiegłam szybko do salonu.
A: Co się stało?! Ten
wamp-debil znowu przylazł?! *wkurzona*
D: A-chan!
*zszokowany*
A: O_O C-co?
I: Gdzieś ty się
podziewała?! Martwiliśmy się!
A: Yyy… Byłam w kuchni…
o_O
K: Jak w kuchni jak cię
wołaliśmy i gówno! >_< Już myśleliśmy, że wyszłaś i cię ten dziad zwinął!
– Ta… Kim dawno tak nie mówiła. A mówiąc „tak” mam na myśli używając takich
słów.
A: O_O! Yy… Wybaczcie…
nie słyszałam…
D: Niby jakim cudem?!
A: Medytowałam…
Aka: Co?! o_O
A: Hehe… ^^” Ale… Itachi…
I: Co?
A: Czy ty nie powinieneś
leżeć i się kurować?! >_< Natychmiast do łóżka!
Gu: *pojawia się znikąd*
Z tym łóżkiem do może byś poczekała aż się chłopak wyleczy, a nie… Zamęczysz
biedaka.
Aka: O_O?
A: >_< Guren… Tobie
się nudzi prawda?
Gu: W sumie, to tak.
*ziew*
A: O szatanie! Z kim ja
się zadaję?!
Gu: Z debilami, demonami,
wampirami, wilkołakami i bogami. *znudzonym głos*
A: Wiesz… To było pytanie
retoryczne…
Gu: Zdążyłem zauważyć. Co
nie zmienia faktu, że na nie odpowiedziałem.
Hi: Zaraz! A my to
gdzie?!
Gu: No przecież was
wymieniłem nie? *zirytowany*
Ka: Że niby to my
jesteśmy tymi „debilami”?! A chcesz w łeb idioto?!
Gu: Po pierwsze:
powiedziałem że wilkołaki też, więc ciebie do tych „debili” nie zaliczyłem. Ale
skoro chcesz… Po drugie: Nie groź mi nędzny robaku bo źle skończysz. *nawet się
nie przejął*
D: Ej! Wkurzasz mnie i to
jak cholera! Możesz przestać nas obrażać?!
Już
chciałam coś powiedzieć, żeby zakończyć tą bezsensowną kłótnię, która nawiasem
mówiąc w tej sytuacji… była bardzo nie na miejscu. Jednak… Wyprzedził mnie kto
inny.
P: Możecie się do kurwy
nędzy przymknąć?! Spać się nie da! Nie wiem czy wiecie, ale tu się odpoczywa i
leczy!
A: Pein? A czy ty też nie
powinieneś leżeć? O_O Kolejny „pseudo samobójca”?
P: A-chan… wyleżałem w
łóżku 3 dni. Czuję się już znacznie lepiej. Może nie idealnie, ale lepiej. A ty
chcesz żebym dalej leżał jak jakaś kaleka i nawet nogą nie ruszał?!
A: o_O Trzy… trzy dni?
Ja… myślałam, że medytowałam ledwo kilka godzin.
P: Medytowałaś? A... To
dlatego miałem taki spokój… Ale żeby aż trzy dni?
I: No chyba sobie kpisz!
Naprawdę nie zdawałaś sobie sprawy z tego, ile czasu minęło?!
A: No nie…
I: *załamany*
A: Naprawdę przepraszam…
Ja… nawet nie odczuwałam głodu, ani nic… Naprawdę minęło aż tyle czasu?
P: Owszem…
A: Ale teraz…
przynajmniej rozumiem, czemu tak panikowaliście.
I: Chociaż tyle…
Sh: Dobra! Skoro już
sobie wszystko wyjaśniliśmy to ja proponuję coś zjeść. Głodna się zrobiłam…
A: O tak! Popieram! *.*
I: Ta… W końcu 3 dni nie
jadłaś…
A: >_< Wyczuwam
bardzo dziwną aluzję odnośnie mojej wagi.
I: Ależ ja nie wiem o
czym mówisz.
A: Ta… A Kubuś Puchatek
tańczy breakdance’a razem ze smerfami -_-
I: Ta ironia i sarkazm
były niekonieczne…
A: Ależ ja nie wiem o
czym mówisz! *złośliwy uśmiech*
I: -_-
P: Matko… Kłócicie się
jak stare małżeństwo! No dajcie spokój!
A: O_O *do siebie* Nie
sądziłam, że plan pójdzie tak szybko…
D: Mówiłaś coś?
A: Nie, nic ^^”
D: Ta… jasne…
Westchnęłam
i ruszyłam do siebie. Po tym wydarzeniu wszystko wróciło do normy. A
przynajmniej tak mi się zdawało. Ledwo na drugi dzień podniosłam głowę z
poduszki, a usłyszałam hałas. Zaspana poszłam do kuchni i rozsiadłam się. Hałas
jak zawsze… Jednak wyjątkowo nic z tym nie zrobiłam. Pozwoliłam im na chwilę
rozrywki po tym, co ostatnio przeszliśmy. Również Pein udawał, że nic nie
widzi. Tak… Siedział z nami. Szok ne? Ale cóż… To tylko oznacza, że mój plan
sprowadzenia go na „ludzką” drogę działa.
D: A-chan, wszystko w
porządku?
A: Tak, czemu pytasz?
D: Wyglądasz dziwnie…
A: Mówisz? Hmm… Nie
wyspałam się po prostu.
I: Tylko? *podejrzliwy
wzrok*
A: Tak. Chociaż… mam
trochę dziwne przeczucia…
K: Przeczucia? Nawet mnie
nie strasz!
Ho: Właśnie! Twoje
przeczucia praktycznie ZAWSZE się sprawdzają!
A: Ale co się ma
sprawdzić jak nie wiem jakie to przeczucie? Równie dobrze może zabraknąć
czekolady w domu i to o to może chodzić… *wzrusza ramionami*
Aka: -_-
Zaśmiałam
się i już miałam powiedzieć coś zgryźliwego w stronę Peina, kiedy poczułam
dziwny dreszcz. Jakby… demoniczna moc. I to niezwykle silna. Odwróciłam się
powoli w stronę wejścia i ujrzałam jak przez otwarte drzwi wpływała mgła w
bardzo ciemnym kolorze. To nie wróżyło niczego dobrego. Kiedy reszta również to
zauważyła, w pomieszczeniu zapadła cisza, którą przerwał dźwięk dzwonków. I
nie. To nie był Mikołaj -_-. Mgła wpływająca do salonu zaczęła gęstnieć, a
następnie ujrzeliśmy zbliżających się do drzwi… ludzi. A przynamniej wyglądali
jak ludzie. Ja wiedziałam, że były to demony. A dokładniej mówiąc demony
należące do rady – starsi. I nazywano ich tak niezależnie od ich wieku. Po
prostu reprezentowali rodziny i całą społeczność demonów. Większość z nich
miała długie brody i włosy, co świadczyło o ich dostojności i wysokim
stanowisku.
Kiedy
już weszli do pomieszczenia nie zaszczycili nikogo spojrzeniem. Guren poruszył
się niespokojnie i jakby stanął bliżej mnie. Przybycie członków samej Rady
Piekła nie wróżyło nic dobrego. Przyjrzałam się im. Było ich dokładnie 4, czyli
dwójka została. Dwójka z przybyłych była dosyć stara. Nie jakoś bardzo, ale
parę zmarszczek już mieli. Na ludzkie oko byli w wieku 40 paru lat. Ale ja
wiedziałam, że liczyli sobie już parę dekad. Oboje mieli czarne włosy, bardzo
podobne ubrania i rysy twarzy. Różnili się tylko wzorem na czarnym kimonie i
kolorem oczu: jeden miał brązowe, drugi zielone. Trzeci z przybyłych był
jeszcze starszy. Siwa broda i włosy, jasne kimono, bogato przyozdobione. Twarz
miał pokrytą zmarszczkami. Miał zmęczone niebieskie oczy. Niby zwykły 80 latek,
ale to jeden z najstarszych demonów, którzy obecnie mieszkają w piekle. I do
tego bardzo silny. Jego imię znałam – Percedal. Ostatni z tej 4, był bardzo
młody. Kolorowe ubranie bogacza - niby kimono, ale zbyt… dużo się na nim
działo. Chłopak wyglądał na góra 20 lat, lub demonicznie rzecz biorąc nawet
setki nie miał. Powiedziałabym nawet, ze był duuużo młodszy ode mnie. Posiadał
długie (jak większość z rady), rude włosy luźno puszczone na plecy. Jako jedyny
nie miał brody. Blada cera i oczy o rubinowym kolorze. Wyczuwałam od niego nie
tylko demoniczną moc, ale również wampirze. Czyli tak jak ja był mieszańcem.
Dumnie uniesiona głowa świadczyła o zbytniej pewności siebie i małym
doświadczeniu oraz… pysze. Wyglądał jak przekoloryzowany paw. Na samą myśl miałam
ochotę się zaśmiać, ale na szczęście udało mi się powstrzymać.
Percedal
zwrócił w moją stronę swoje zmęczone, niebieskie oczy i odezwał się donośnym
głosem.
Per: Arwena Catarina
Hidylda Amaterasu Ninewia Angela Chime Hachi Aya Neko Arashi Celza Hana Aoi Nadeshiko Kuroi
Załamałam
się. Ja nie wiem jak on to wszystko spamiętał. Chociaż… Z tego co mi wiadomo
jedno z moich imion odziedziczyłam po jego żonie, więc… cóż się biedakowi
dziwić? Miałam ochotę jęknąć i walić głową w ścianę, ale stałam niewzruszona.
Prawie jak posąg! Jedyną oznaką mojej uwagi i życia było ściągnięcie brwi i
wbicie świdrującego spojrzenia w tego dziadka. Kątem oka zauważyłam jednak jak
Akasie patrzą na wszystko ze sporą dezorientacją i niepewnością.
A: Miło mi, że ktoś tak
szlachetny i dostojny, należący również do rady, zapamiętał moje pełne imię.
Jednak… czy mogę spytać cóż spowodowało wasze przybycie na ziemię? I to jakby
nie patrzeć w dość sporej ilości…
Aka: O_O *zszokowani
dziwną wypowiedzią i słownictwem A-chan*
Per: A i owszem.
Przybyliśmy tutaj by poinformować cię, iż razem z twoimi szanownymi rodzicami
postanowiliśmy znaleźć ci przyszłego małżonka. – na to stwierdzenie prawie się
zakrztusiłam – Decyzja została już podjęta. Oprócz tego chcielibyśmy wyrazić swoją
opinię na temat twojego związku z tym oto *wskazuje na Itachiego* człowiekiem
– słowo „człowiek” wyraźnie podkreślił i choć starał się nie powiedzieć tego z
niechęcią, marnie mu to wyszło. Brew drgnęła mi niebezpiecznie. – Zarówno twoi
szanowni rodzice jak i rada są temu przeciwni. Również nie podoba nam się twoja
obecność wśród tych istot. – to mówiąc rzucił znaczące spojrzenie na Kim
i Kakuzu. Nic jednak nie powiedziałam, tylko dalej patrzyłam na niego
świdrującym wzrokiem. – Dlatego więc przybyliśmy po ciebie. Zawarcie związku ma
mieć miejsce już niedługo. Zapewne nigdy już tu nie wrócisz, dlatego pozwolimy
ci się pożegnać z tymi istotami. Choć szczerze mówiąc nie
widzę w tym sensu. – ostatnie zdanie powiedział trochę ciszej.
Percedal
zamilknął i nastała dziwna cisza, którą o dziwo nie przerwał nawet żaden z
Akasiów. Ale to dobrze. Westchnęłam, wzięłam głęboki oddech i zabrałam głos.
A: Wciąż jednak nie
rozumiem, po co przybyło was aż tylu? – mój ton znacznie różnił się od
poprzedniego. Był jakby bardziej… znudzony i zirytowany. Na dodatek większej
części wypowiedzi demona nie skomentowałam.
Per: *lekko zdziwiony*
Cóż… Bracia Lerox: Dorian i Arian nalegali by przybyć tu ze mną – rzuciłam
przelotne spojrzenie „40 latkom” i ponownie patrzyłam na siwego – Z kolei Naris
reprezentuje rodzinę twego przyszłego małżonka. – prychnęłam zirytowana, czym
zdziwiłam wszystkich.
A: W takim razie odpraw
ich. W przeciwnym razie nasza dalsza rozmowa nie będzie miała sensu
Percedelu. – zwróciłam się do niego na „ty” przez co zdziwiony demon posłuchał
i odprawił oburzoną trójkę. Ci zniknęli w ciemnej mgle, a ja kontynuowałam. –
Tak lepiej. A teraz posłuchaj mnie uważnie starcze. – mój ton znowu się
zmienił… tym razem na władczy, gniewny i… niezwykle demoniczny. Starszy aż
pobladł. – Żadnego zaaranżowanego małżeństwa nie będzie. A tym bardziej z kimś
z rodziny tego Narcyza czy jak mu tam.
Per:
Naris… - wtrącił przerażony i zaskoczony demon
A: Mniejsza o to. Dla
mnie to Narcyz. Będę żyła tylko i wyłącznie z osobą, którą kocham. I chyba nie
muszę mówić o kim mowa, czyż nie?
Per:
Rodzice nie pozwolą ci na…
A: Wiem o tym. Już dawno
zdałam sobie sprawę, że nie pozwolą mi na ślub ze zwykłym śmiertelnikiem. Ale
to nieważne. Trudno… Najwyżej nigdy w życiu nie wezmę ślubu. Ważne, że będę z
tym, z kim zechcę, a radzie… - tu atmosfera wokół mnie zgęstniała – gówno do
tego. – tą część wypowiedzi wręcz wysyczałam. – I następnym razem, dobrze
ci radzę, nie obrażaj moich przyjaciół. Bo nie będę tak miła.
Demon
drgnął lekko przerażony. Jego twarz była pełna szoku. Zapewne zarówno z powodu
nagłej zmiany tonu i nastawienia, jak i słownictwa, którego użyłam. I to w
stosunku do członka rady! Tak… teraz jakby odzyskał rezon i był oburzony.
Postanowił więc to pokazać.
Per: Miałem cię za dobrze
wychowaną młodą damę, ale najwyraźniej się myliłem.
A: Oh! Jak miło! *słodki
głosik*
Per: *oburzony* To tylko
dowodzi tego, ze pobyt w tym miejscu nie ma na ciebie dobrego wpływu! Jestem
pewien, że twoi rodzice…
A: Moi rodzice mają gówno
do tego. Mało ich obchodzi ci się ze mną dzieje. Dla nich ważne są tylko
kontakty oraz zasięg, jaki mogą zyskać swatając mnie z jakimś debilem. Zresztą…
Percedalu… Ja ciebie również uważałam za rozsądnego demona, który wie co i jak.
Czyżbym się myliła? *lekko zawiedziony wzrok*
Per: *zdezorientowany*
Moja opinia nie ma tu nic do rzeczy. Jednak nie sądzę by odpowiednim było mówić
tak o swoich rodzicach. Z pewnością chcą dla ciebie…
A: Oh! Skończ te bzdury!
Nie przyszedłeś tu przecież rozmawiać ze mną o moich kontaktach z rodziną. A co
do twojej opinii, jak to ją nazwałeś… Czyżbyś został przegłosowany?
*złośliwy uśmiech*
Per: C-co?! Ekhem… Faktem jest, że miałem inne zdanie co do
twojej osoby, w trakcie obrad, jednak teraz nie ma to nic do rzeczy.
A: *zwycięski uśmiech*
Ależ ma! Cóż… To, że cię tu wysłali oznacza, że zapewne pogodziłeś się z tym,
iż nic nie wskórasz. Ale to mylne odczucie. *evil smile* Jak już powiedziałam
nie mam zamiaru brać udziału w tej „uroczystości ślubnej”. Ah! I byłabym
zapomniała! Jest jeszcze coś… *wkurwiona* Chciałam jeszcze omówić z tobą
pokrótce sprawę tych istot.
Per: *przełyka nerwowo
ślinę*
A: Jeszcze raz zwrócisz
się do nich w ten sposób, czy bez należytego im szacunku… To obawiam się, że
nie będę już taka miła. Możesz mi wierzyć na słowo. Obiecuję ci to na imię,
które noszę. *przytłaczająca aura*
Per: *zdezorientowany i
przerażony*
A: Naprawdę myślałeś, że
jestem taka słaba? – parsknęłam – Ukrywam swoją moc, by nie przyciągać
nieszczęść i kłopotów na moich bliskich. A po twojej minie sądzę, że chyba nie
zdawałeś sobie sprawy, że można ukryć swoją moc i ją „zmniejszyć” aż tak
bardzo.
Per: *wciąż lekko
przestraszony* Nigdy nie sądziłem, że jesteś tak potężna. Mógłbym nawet
powiedzieć, że dorównujesz potęgą rodzicom. Wyrosłaś na potężnego demona. Jednak…
*poważnieje* nie zmienia to faktu, że wciąż nalegam na ślub. I obawiam się, że
żadne z nas nie może się temu sprzeciwić i…
A: Oh! Dajże już spokój!
To się robi nudne! Usłyszę od ciebie dzisiaj jeszcze jedno słowo na temat
ślubu, a normalnie ci łeb urwę!
Per: Ekhem… Dobrze…
Porozmawiamy o tym kiedy indziej, ale…
A: A idźże stąd zanim
stracę cierpliwość! *mocno poirytowana*
Per: Tak… Na mnie już
pora. Jednak to nie koniec naszej „rozmowy”. Żegnam. – i rozpłynął się w
powietrzu. Dosłownie… Westchnęłam zrezygnowana i popatrzyłam na zszokowanych
Akasiów. No w niektórych przypadkach przestraszonych. Posłałam im ciepły,
łagodny uśmiech i nie czekając na ich reakcję położyłam się zmęczona na
kanapie. Zdecydowanie za dużo wrażeń jak na dzisiejszy dzień. Ale przynajmniej
dowiedziałam się czego dotyczyło to moje dziwne przeczucie. Poczułam jeszcze
jak ktoś siada koło mnie i czymś okrywa. Usnęłam.
Świetny blog, kocham wasze notki. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału! Pozdrawiam i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuń