Su: Shiru? – wyszeptała słabym głosem.
Sh: Gdzie jesteśmy? – zadałam pytanie.
I wtedy zapaliły się pochodnie. Moim oczom ukazały się lochy, w których, jak się okazało nie byłyśmy same. W kącie siedział skulony staruszek wyglądający jakby zaraz miał umrzeć.
- Wstawaj! – ktoś pociągnął mnie mocno za rękę.
Nie stawiałam oporów. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i dlaczego tu jestem.
Owy ktoś wywlókł mnie z lochów prowadząc po stromych kręconych schodach. Gdy doszliśmy na sam ich szczyt moim oczom ukazał się normalny salon. No może normalny to złe określenie. Widać było, że właściciel domu był bogaty. Na środku pomieszczenia stały dwie białe sofy i stolik, a przy ścianie na przeciwko, kominek. Znajdowało się tam też mnóstwo regałów, na których stały dosyć niecodzienne przedmioty. Zorientowałam się, że osoby, które nas porwały musiały być czarodziejami. Fotografie stojące na półkach regału poruszały się.
W pewnym momencie ktoś z impetem pchnął mnie na podłogę. Dla własnego bezpieczeństwa nie usiłowałam nawet wstać. Nie znałam dużo zaklęć, a moje umiejętności shinobi zapewne na nic by się tu zdały. Nie wyczuwałam prawie w ogóle mojej chakry, a cała moja broń została na dnie walizki. Jedyne co miałam przy sobie to trochę gliny, ale w odróżnieniu do mojego brata ulepienie z nich figurek zajmowało mi więcej czasu zważywszy na to, że uwzględniałam inny styl walki i oczywiście nie posiadałam ust na dłoniach. Wiec takim oto sposobem siedziałam na podłodze całkowicie bezbronna.
Nagle do salonu wszedł wysoki brązowo-włosy mężczyzna o cudownych brązowych oczach. Ubrany był w czarną, długą szatę. Przyglądałam się mu jak zahipnotyzowana lecz z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
LV(Lord Voldemort): Kim ona jest? – zapytał tonem mrożącym krew w żyłach. I wtedy mnie właśnie olśniło. To musiał być nie kto inny, jak Czarny Pan. Czytałam sporo czarodziejskich książek, dzięki czemu jako tako orientowałam się w sytuacji, która teraz wydała mi się beznadziejna. W starciu z nim nie miałam żadnych szans. Zabije mnie jednym zaklęciem.
- T-to kunoichi, Panie – odpowiedział długo włosy blondyn, który mnie tu przyprowadził. Wyczułam w jego głosie strach i nie dziwiłam mu się. Po raz pierwszy od bardzo dawana chciałam, żeby był tu ktoś z Akatsuki, a najlepiej Pein. Przy nim zawsze czułam się bezpieczna. Ale jemu, jak i reszcie na mnie już nie zależy. Zginę tu, a oni już pewnie o mnie zapomnieli. Zginę, a oni będą mieli to gdzieś. Jedyne czego żałowałam to to, że nie pożegnałam się z Kim, A-chan i Hoshi. Zostawiłam je bez słowa wyjaśnienia. No i jest jeszcze Deidara… Na myśl o bracie poczułam, że ściska mnie w gardle.
Nie płacz, powtarzałam sobie w myślach. Nie bądź głupia, nie płacz! Nie okazuj słabości ani strachu. Umrzesz z podniesioną głową i z honorem, jak na shinobi przystało!
I wtedy uderzyła mnie kolejna okropna myśl. Przecież nie byłam już kunoichi. Byłam marną czarownicą, która znała zaklęcia tylko teoretycznie, a w praktyce nigdy ich nie używałam.
LV: Kunoichi? – Czarny Pan wydawał się być zdziwiony. – A co ona tu robi? To przecież nie jest jej miejsce – ostatnie zdanie wypowiedział bardziej do siebie niż do owego blondyna.
- Deportowała się w Hogsmeade wraz z jakąś czarownicą – odpowiedział blondyn.
Czarny Pan zamyślił się na chwilę po czym powiedział:
LV: Tamtą możecie zabić, nie potrzebni są nam kolejni więźniowie. A kunoichi może się nam do czegoś przydać.
Zamarłam. Naraziłam Suzie na śmierć! Poczułam jak ogarnia mnie złość. Wstałam gwałtownie z podłogi i złożyłam dłonie do pieczęci. Wyczuwałam zaledwie nieznaczne ilości chakry, ale obliczyłam, że na parę prostych technik powinno wystarczyć.
Wszyscy jak na komendę wyciągnęli różdżki i wycelowali we mnie. Jedynie Czarny Pan stał nieruchomo przyglądając mi się uważnie.
Sh: Katon Gōryūka no Jutsu! – kilka ognistych smoków poleciało w stronę zdezorientowanych czarodziejów, a ja korzystając z okazji rozbiłam szybę dużego okna i wyskoczyłam. Niestety wystarczyła chwila nieuwagi i zostałam trafiona zaklęciem. Czułam ogromny ból, jakby ktoś wbił we mnie setki noży, a później miałam wrażenie, że moje ciało pali się żywym ogniem. Upadłam wykończona na ziemię.
LV: Jeśli będziesz z nami współpracować oszczędzę ci życie – znowu usłyszałam ten zimny głos. Przede mną stał Czarny Pan z wycelowaną we mnie różdżką. Już wiedziałam, że to koniec, ale jeśli mogłam coś jeszcze zrobić, to było tym właśnie uratowanie Suzie. Chociażby za cenę własnego życia.
Sh: Jeśli wypuścisz Suzie, zrobię co tylko zechcesz – odrzekłam słabym głosem i usiłowałam podnieść się z ziemi.
LV: Nie ty tu stawiasz warunki – jego głos był opanowany.
Czułam, że serce zaczyna mi szybciej bić. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić, żeby przez moją głupotę zginęła Suzie. I wtedy mnie olśniło.
Sh: Jestem z Akatsuki. Znam dużo cennych informacji – to była moja ostatnia deska ratunku.
Czarny Pan przyglądał mi się uważnie, ale już wiedziałam, że to go przekonało. Akatsuki byli znani nawet w świecie czarodziejów.
LV: W takim razie niech będzie. Twoją koleżankę puścimy wolno.
Odetchnęłam z ulgą lecz po chwili zrozumiałam co zrobiłam. Planowałam wydać moich przyjaciół i resztę Akatsuki. Mojego brata…
Siedziałam sama w wielkim pokoju. Ubrana byłam w czarną szatę, a na komodzie obok biurka leżała moja nowa różdżka.
Co się ze mną dzieje? Jak mogłam to zrobić?!
Mimowolnie z moich oczu popłynęły łzy…
***
Tak, tak to ja robiłam zastój na blogu… ._. Shiru to leń, Shiru być głupia ._. No cóż, teraz mam nadzieję, że blog ruszy, skoro przestałam blokować kolejkę ^^.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz