Witam!
To ponownie ja: A-chan. Tak więc przyszykować się radzę ^^. No wiecie… Poduszki
pobrać itd. ^^ Nie no, żartuję oczywiście. Ale przyszykujcie się, bo
rozdział trochę długi mi wyszedł. A stało się tak dlatego, gdyż jak na razie to
jest to moja druga notka dopiero ^^. Co prawda chciałam dodać notkę jak będzie
5 komci, ale zmieniłam zdanie. Tak czy inaczej nie przeciągam i zapraszam do
czytania.
***
Ehh… Po kolejnej akcji „duchowej” moja
piękna, mądra, niesamowita i jakże skromna osoba była tak zmęczona, że poszła
prosto do siebie nie zważając na głupie teksty Mr. Marchewy. Tylko czemu ja
mówię o sobie w trzeciej osobie? Co ja kurde Tobiasz Budowniczy jestem?! Tch!
Mniejsza o to. Byłam zła, zmęczona, padnięta, podłamana i ogólnie wszystko co
możliwe. Chciałam po prostu odpocząć. Ale nie dane mi było dotrwać do owego
wydarzenia. A tym bardziej w spokoju. Otóż na mojej drodze pojawił się Mr. Jam
Kornik. (chyba wiadomo że o Sasora chodzi Ne?) No i oczywiście nie omieszkał
mnie zaczepić jakimś bardzo „mądrym” tekstem.
Sa: Słyszałem, że nie mogłaś sobie poradzić ze złamaniem
własnego zaklęcia.
Nie odezwałam się ani słowem. Pierwszy
raz! Toż to cud! Trza to będzie w kalendarzu zapisać i zrobić święto narodowe!
Ale mniejsza o to. Jak już mówiłam nie odezwałam się ani słowem tylko
popatrzyłam na niego wzrokiem gorszym niż bazyliszek. Ten tylko się wzdrygnął i
już miał coś powiedzieć kiedy moja noga posłała go hen, hen daleko w las,
robiąc po drodze dziurę w ścianie i wywołując niemały huk. Oczywiście prawie
całe Aka się zleciało. Z Mr. Finanse i Papą Smerfem na czele. (Kakuzu i
Liderek) Oboje darli japy, że coś tam coś. A reszta tego domu wariatów gapiła
się jak Kosmita na kapustę. A może Gargamel na Lorda Vadera? A zresztą! Kogo
to?! Ważne, że się gapiła. Ja za to, z miną mówiącą: „mam wszystko w du… w
czterech literach i nawet jakby się świat walił nie ruszy mnie to” skierowałam
się do swojego pokoiku, znanego również wśród wielu „niewiernych” jako „Komnata
Zagłady”. [WTF?! Skąd ja wytrzasnęłam tą nazwę?! O_O] No to idę sobie i idę
ignorując w dalszym ciągu ględzenie Papy Smerfa i Papy Banku, którzy jak te dwa
przysłowiowe rzepy (lub w moim słowniku sępy) lazły za mną. No i co tu zrobić?
Otóż nic. Dotarłam wreszcie do celu mej podróży, otworzyłam drzwiczki do
Lepszego Świata i zamknęłam ja zaraz po ich przekroczeniu. Jak się okazało
zamknęłam jak tuż przed nosami moich prześladowców łamiąc przy tym jednemu z
nich – Pietruszce (No Marchewie Ne? -_-) nos. Skąd wiem? Dało się usłyszeć.
Resztę sobie można łatwo dopowiedzieć. Wlazłam prosto do łazienki odkręciłam
kurek z wodą i czekałam jak się wanna zapełni. Nawet nie zauważyłam jak się
zaczęło przelewać. Szybko zakręciłam wodę, zrzuciłam ciuchy i wskoczyłam do
wanny rozchlapując wodę dookoła. Przymknęłam oczy i całkiem się rozluźniła. W
końcu. Myślami byłam gdzieś daleko… A właściwie to sama nie wiedziałam gdzie.
Zupełnie jakbym śniła. Po chwili (chyba) poczułam jak ktoś mną lekko potrząsa,
a na swoich ramionach czułam czyjeś ciepłe ręce. Czy mi się wydaje czy coś jest
nie tak? Otworzyłam moje oczęta i okazało się, że przed sobą widzę Itasia z
przestraszoną miną i to on mną potrząsał. A woda, która dopiero co była cieplutka
teraz była wręcz lodowata. Popatrzyłam więc niezrozumiałym wzrokiem na mojego
Kotka.
I: A-chan? Wszystko dobrze? Słyszysz mnie?
A: *kiwa głową* Yhym… Coś się stało, że wszedłeś?
I: *szok* Prawie żeś się utopiła!
A: Hę?
I: Nie „hę” Tylko „tak”! Usnęłaś…
To wszystko wyjaśniało. Spojrzałam na
zegarek który wisiał nad drzwiami i okazało się że siedziałam tu z 5 godzin!
Popatrzyłam lekko w dół i ujrzałam w drzwiach chyba z pół Aka. No może
przesadzam. Ale był tam Drewniak ze złośliwą miną, Pan Karp z krwotokiem z
nosa, Dei… cały czerwony na twarzy, a obok niego Hoshi z pulsującą żyłką na
czole. Dalej stał Rudzielec z Panem Pieniążkiem. Oboje z wkurzonymi minami, no
bo znowu trzeba będzie forsę wydać ne? No i jeszcze Marichuanka mówiąca
nawzajem do siebie coś w stylu: „Może by tak ją zjeść?” „Coś ty! Jeszcze na,
się oberwie! Chociaż rzeczywiście całkiem smacznie wygląda.” „No… Tylko sosem doprawić i będzie
pycha!” Za co dostali w
łeb od Ho-chan. Dzięki ci. Na moim czole pojawiła się mega żyłka. Byłam
wkurwiona oj tak.
A: Itachi…
I: Hm?
A: *look w stronę drzwi*
I: *Załapał o co chodzi* Grr… Wypad mi stąd! Ale już!
*mordercze spojrzenia* Wszyscy!
Ostatnie słowa skierował do Lidercia i
Kazia, którzy nadal stali w drzwiach. Reszta zmyła się w trybie ekspresowym.
P: Ciekawe kto za to zapłaci…
Ka: Na pewno nie ja…
A: Dobra już dobra! Ja zapłacę, a teraz wypad! *mega
wnerw*
Ka&P: Oby… *wychodzą*
Westchnęłam lekko już dobudzona, a po
moim ciele przeszedł dreszcz. Było mi zimno jak cholera! Itachi to chyba
zauważył, bo wziął gruby, czarny i co najważniejsze… cieplutki ręcznik z
wieszaka i opatulił mnie nim. Kij, że wciąż jestem w tej lodowatej wodzie.
Najwyżej ręczniczek będzie mokry ^^. A ja mam ich jeszcze z 5 ^^, więc nie ma
problemu. Chwycił mnie tymi swoimi ciepłymi łapkami i wyciągnął z tej wodnej
lodówki. Coś jest ze mną ewidentnie nie tak po tym wszystkim. Kotek wytarł mnie
jako tako, tym razem już suchym ręcznikiem i ubrał w czarny, puchaty
szlafroczek *.*. Wziął mnie na rączki i jak się okazało kolejnym „przystankiem”
było moje cieplutkie łóżeczko ^^. Położył mnie, przykrył po szyje kołderką i
kazał spać, a sam usiadł sobie w fotelu czytając książeczkę. Ale ja jak to ja
nie lubię się słuchać innych. W końcu już sobie wystarczająco pospałam w tej
wodzie co prawie skończyłoby się bardzo nie fajnie. Podniosłam się więc, a że
zimno mi było to kołderki nie puszczałam tylko się nią opatuliłam jak jakaś
roladka o popodskakiwałam w stronę Itasia, który patrzył się na moje wyczyny i
mój wyszczerz ze zbolałą miną. Ja wyszczerzyłam się jeszcze bardziej.
I: Przeziębisz się…
A: Jestem wyjątkowo odporna na takie rzeczy. W końcu
jestem demonem prawdaaaaaaa ^^?
I: Co nie zmienia tematu, że się o ciebie martwię.
A: Phi! Nie musisz! Nikt ci nie kazał… *foch*
I: A-chan… Co ci się stało? *zdziwiony*
A: Nic mi się nie stało baka!
I: Zachowujesz się jak nie ty.
A: Jak nie ja? Zachowuje się jak każdy demon! Czego ty
oczekiwałeś?!
I: o_O Nie poznaję cię.
A: To dziwne, bo nic a nic się nie zmieniłam.
I: Wręcz przeciwnie. Zmieniłaś się… i to bardzo.
A: Zmieniałam?! Zawsze taka byłam! Czasami widocznie
miałam aż nazbyt dobry humor po prostu!
I: A-chan!
Zmarszczyłam brwi, a moja mina
wyrażała złość. Usłyszałam swój własny lodowaty i spokojny głos. A to nie wróżyło
nic dobrego. W końcu jak ona śmiał?!
A: Jak śmiesz?
I: Co? o_O
A: Jak śmiesz podnosić na mnie głos?! Jesteś tylko
nędznym ludzkim, śmiertelnym stworzeniem! Wystarczy jedno moje słowo a stracisz
swe nędzne, nic nie warte życie!
I: O_o *przerażony* C-co ty…?
Uchiha nie dokończył bo machnęłam
lekko ręką a razem z fotelem poleciał na drygą stroną pokoju, gdzie uderzył o
półkę z książkami i szafę. Wszystko się na niego przewróciło a ja wyszłam z
pokoju dumny korkiem wcześniej zrzucając kołdrę i poprawiając szlafrok.
A: Hmm… Zgłodniałam…
Mruknęłam cicho to siebie. Po czym do
moich nozdrzy dotarł ten piękny, cudowny zapach. Moje oczy zaświeciły się na
czerwono, a kły obnażyły w złowrogim uśmiechu. Mój „wzrok” skierował się do
źródła zapachu. Jak się okazało była to kuchnia. Ujrzałam Dei’a stojącego przy
blacie kuchennym i po chwili usłyszałam jego głos.
D: Ałłłł! Ciahnąłem se palec!
Po chwili odezwała Hoshi.
Ho: Po pierwsze nie „se” tylko „sobie”, po drugie nie
„ciahnąłem” tylko „uciąłem” bądź „przeciąłem” i po trzecie lepiej już nie
próbuj robić kanapek, bo tak to się kończy jak chłopak bierze się do robienia
posiłków.
D: Ej!
Ki: Jesteś gej ^^.
D&Ho: *zły look na Kisamca*
Ki: To ja może już pójdę… *zaczyna się wycofywać*
W tym momencie wróciłam do „siebie” i
otworzyłam oczy, które wcześniej zamknęłam żeby móc to zobaczyć. Mój uśmiech
stał się jeszcze bardziej złowrogi, a ja sama skierowałam swe kroki do kuchni.
Moim tempem znalazłam się tam zaledwie po 2 sekundach tak, że stanęłam tuż
przed Kisame który chciał wyjść z kuchni… Tyłem… I prawie władował się na mnie
na co oczywiście nie pozwoliłam, bo kiedy już stracił równowagę i miał mnie
przygnieść tym swoim cielskiem ja w ciągu chyba jednej dziesięciotysięcznej
sekundy znalazłam się koło Dei’a szczerząc kły.
Ho: O! A-chan! Co ty tu robisz? Myślałam, że odpoczywasz. Już się lepiej czu-
Hoshi nie dokończyła, bo jej
przerwałam. A ona wtedy zauważyła mój uśmiech i kły.
A: Czuję krew… *.* Prawda Dei-cha~n
Zanuciłam słodkim głosikiem, po czym
chwyciłam lekko dłoń Deidary i popatrzyłam na zraniony palec, z którego sączyła
się krew.
D: A… A-chan?
Uniosłam delikatnie jego rękę, a do
mojego nosa dotarł jeszcze intensywniejszy zapach jego krwi. Otworzyłam usta i
polizałam lekko ranę. Oczy Deidary rozszerzyły się w przerażeniu. Ja tylko
zachichotałam, po czym praktycznie przywarłam ustami do jego rany wysysając
krew. Blondyn zbladł. Póki co go nie ugryzłam, więc niech się cieszy. Wszyscy w
pomieszczeniu byli w szoku. Nikt się nie ruszył nawet o milimetr. Dla mnie
lepiej, ale to nie zmienia faktu, ze nie rozumiem ludzi. W czasie zagrożenia
życia czy coś, oni zamiast uciekać lub krzyczeć z przerażenia jakby kamienieją
i stoją w miejscu jak te przysłowiowe „słupy soli”. Głupcy. Na chwilę oderwałam
się od niebieskookiego, a z moich ustach spływała maleńka stróżka krwi, którą
szybko starłam, co by się nie zmarnowała. Otworzyłam szerzej moje usta z
zamiarem wbicia swoich kłów w nadgarstek blondyna. Prosto w żyłę, ale kiedy
dzieliło mnie od celu zaledwie kilka milimetrów poczułam silne szarpnięcie
męskiej dłoni i znalazłam się jakieś 2 metry od chłopaka. Owym osobnikiem,
który mi nie pozwolił na dalszy posiłek był Jashinsta. Popatrzyłam na niego
smutnym wzrokiem, który następnie zmienił się na tęskny i wylądował na
Deidarze. A dokładniej na jego nadgarstku, który w tej chwili opadł wzdłuż
ciała właściciela, a on sam upadł na 4 litery z przerażeniem wymalowanym an
twarzy. Usłyszałam głos wyznawcy tego chorego zboka – Jashina, który kiedyś
przez „przypadek” w piekle wpadł do damskiej łaźni.
Hi: A-chan do jasnej cholery! Co się z tobą dzieje?! Ja
wiem, że jesteś wampirem, ale…!
A: No właśnie. Jestem wampirem. Wampirem-demonem. Czego
tyś się spodziewał?
Hi: o_O
A: To po pierwsze. Po drugie… Nie podnoś na mnie głosu
człowiecze. *lodowaty głos*
Aka: o_O
A: Ne Hidan…
Hi: T-tak?
A: Ty jesteś nieśmiertelny prawda?
Hi: Z-zgadza się. A co?
A: *lodowaty wzrok na Jashiniste* To ja tu zadaje
pytania, ale skoro tak ci zależy to będę łaskawa i odpowiem. *evil smile* Po
prostu tak sobie myślę, że byłbyś bardzo przydatnym sługą jakbym cię ugryzła.
Spojrzałam w jego oczy, które zrobiły
się lekko matowe. Coś jak hipnoza. Chwyciłam lekko jego szyję w swoje dłonie i
przyciągnęłam lekko w dół. W końcu jest ode mnie wyższy. Już miałam go ugryźć
kiedy kolejny jashinista, a raczej tym razem jahinistka mi przerwała.
Ho: *odrywa od niej Hidana* Co ty odpierniczasz A-chan?!
Do reszty ci odwaliło?! Hidan! Obudź się!
Hi: Hę? C-co się stało? *Wraca do siebie* Aha już
pamiętam… *przestraszony look na A-chan*
A: Rany, rany… Co za niewychowane istotki. Ehh...Mówić im jedno, a oni swoje. Nie łądnie jest tak krzyczeć.
Wszyscy patrzyli na mnie nie wiedząc
co się dziej i co mają robić w takiej sytuacji, czy jak się zachować. Deidara
siedział dalej przerażony i trząsł się jak głupi. Cóż… Nie ma co się biedakowi
dziwić. Wypito mu krew i prawie ugryzł go pół wampir, pół demon.
Sh: A-chan…
Shiru odezwała się pierwszy raz jak do
tej pory. A głos miała łamiący się. Spojrzałam na nią. Miała załamany wyraz
twarzy. W tym czasie Hoshi wykorzystując to, że swoją uwagę skupiłam na
blondynce czmychnęła szybko obok mnie i znalazła się obok Dei’a. Biedak dalej
siedzi w szoku. Ale skoro mi tak go żal, to po kiego grzyba chciałam go
ugryźć?! Bo to nie tak, że nad sobą nie panuje. Gdyby tak było, to nie byliby
wstanie mnie powstrzymać, a ja nie byłabym taka spokojna i tak… wredna?
Złośliwa? Demoniczna? Więc to na pewno nie wina głodu. Alle co ja się tu
martwię tymi sprawami… Usłyszałam swój lodowaty głos.
A: O co chodzi, Shiru?
Sh: …
A: Więc? *lekkie zniecierpliwienie*
Sh: Dlaczego taka jesteś?
A: Taka? Czyli jaka?
Sh: No taka jak nie ty…
A: Jak nie ja? No nie! Kolejni!
Hi: C-co masz na myśli mówiąc „kolejni”? o_O
A: Phi! Itachi też się o to czepiał. Czy wy nie możecie
zrozumieć, że ja się nie zmieniłam i zawsze taka byłam? To, że wy odbieraliście
to inaczej, to już nie moja wina.
Hi: No ale…
A: Żadnego „ale”. Jestem demonem-wampirem! Czego wyście
oczekiwali?! Że będę miła i słodka jak aniołek?!
Nie poznawałam sama siebie. Przecież
ja tak do nich się nie odzywałam nigdy.
Sh: Ale przecież nigdy, nikogo z nas nie zaatakowałaś!
A: Tch! Widocznie miałam dobry humor i nie byłam głodna!
Sh: Ale przecież…
A: Rany, rany… Wyście naprawdę myśleli, że jakikolwiek
demon będzie wam w jakikolwiek sposób okazywał sympatię? *drwiący uśmieszek*
Głupcy! Zupełnie jakbyście nie wiedzieli jakie są demony… Istoty, które
wywołują zło… Diabły, które kuszą ludzi… Hehe… Dopprawdy żałosne.
Zapadłą cisza. Wszyscy patrzyli albo
na mnie albo na swoje buty jakby mogły dać im odpowiedzi na dręczące ich pytania,
albo jakby czekając aż usłyszą mój głupi śmiech i powiem im że to wszystko to
tylko głupi żart. Całą tą cisze przerwał głos Deidary, który najwyraźniej już
się jak tako uspokoił.
D: Z-zaraz! Co miałaś na myśli kiedy powiedziałaś, że
Uchiha też się o to czepiał?!
Wszyscy drgnęli jakby coś ich
poraziło. Doprawdy żałosne. Dopiero teraz to do nich dotarło.
A: Dokładnie to co powiedziałam. Czepiał się. O to samo.
D: *podejrzliwy wzrok* A już się nie czepia?
A: Nie czepia i nie będzie. Już nigdy
Ho: C-co masz na myśli? *Przerażenie*
A: Dokładnie to co powiedziałam.
D: J-jak to nie będzie?! Co żeś mu zrobiła?!
A: Ja? Nic… Raczej szafa i regał z książkami.
D: Co? o_O
A: Pstro. Cóż… Chyba troszku za mocno nim rzuciłam. W
każdym razie jak wychodziłam z pokoju nie ruszał się, więc można z tego
wywnioskować resztę.
Wszystkich wryło. Nie dość, że
powiedziałam to takim obojętnym głosem jakbym mówiła o codziennym spotkaniu
dwóch podopiecznych domu starców w USA.
Hi: Jasna cholera!
Hidan w trybie natychmiastowym wybył z
kuchni krzycząc jeszcze coś w rodzaju „Kisame znajdź Lidera i Sasoriego! Hoshi!
Piluj ich!” Ja popatrzyłam na to obojętnym wzrokiem i wzruszyłam tylko ramiona.
A: O co tyle krzyku?
Po tym, nie zważając na przerażone
spojrzenia Akasiów i wybiegającego Kisame, skierowałam się w stronę okna.
Otworzyłam je i z psychicznym śmiechem wyskoczyłam na zewnątrz. Zauważę że to
jest… któreś piętro. W każdym razie było bardzo wysoko, ale mało mnie to
obchodziło. Wylądowałam spokojnie na lekko zgiętych nogach i skierowałam się w
stronę lasu. A dokładniej w kierunku jeziora znajdującego się w jego centrum.
Dziwne miejsce na jezioro. Doprawdy. Sama nie wiedziałam czemu tam idę, ale
czułam jakby coś mnie tam ciągnęło. Jakby ktoś lub coś tam na mnie czekało. Jak
już znalazłam się nad jeziorem westchnęłam. Sama nie wiedziałam czemu.
Podeszłam o tafli wody i popatrzyłam na nią. I aż się zachłysnęłam powietrzem.
To co tam ujrzałam wywołało u mnie chyba większy szok niż moje dziwne
zachowanie na Dei’u. Ale teraz już wszystko rozumiem. W chwili, w której TO
zobaczyłam wszystko zrozumiałam. Wszystko stało się jasne. W lustrze wody,
zamiast swojego odbicia, ujrzałam dziewczynkę. No może nie dziewczynkę, ale nie
była to jakaś stara baba. Ubrane miała na sobie czerwone kimono, a pod spodem
widać było inne kimono koloru ciemno-zielonego i białe tuż przy skórze. (No
wiecie takie jakby … warstwy… tych kimon -_-) [Nie wiem czemu, ale teraz
przyszło mi do głowy: „Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy”. Wiem, że w ogóle
nie pasuje to obecnego klimatu i poważnej atmosfery, ale co ja poradzę?] Oczy
miała koloru… czerwonego. A przynamniej teraz. Jarzyły się tak samo jak moje.
Miała ten sam wyraz twarzy co ja. Czyli lekko znudzony i zły jednocześnie.
Włosy miała długie - ciemnogranatowe, a raczej czarno-granatowe. Trochę podobne
to moich, ale ciut jaśniejsze i tak jak ja teraz rozpuszczone. Miała długą
grzywkę zasłaniającą jej ponad pół czoła i wpadającą na oczy. [Nie wiem jak to
opisać więc na końcu notki dodam zdjęcie. Różnica będzie tylko mina i kolor
oczu, które na zdjęciu będą ciemnoniebieskie. Ah! I będzie jeszcze jedno
zdjęcie. Ale o tym potem.] Z lewej strony włosy były spięte białą spinką do
włosów, a z tyłu była wpięta czerwona kokarda. Zmarszczyłam brwi. Dziewczyna w
wodzie również. Byłam wściekła. Wystawiłam w bok prawą rękę z zamiarem
przywołania kosy. Ona zrobiła to samo tylko z lewą ręką. Zupełnie jak moje
odbicie. Kiedy w mojej dłoni pojawił się pożądany przeze mnie przedmiot
zamachnęłam się nim (ona również) burząc taflę wody. [Tego dotyczy drugie
zdjęcie. Przywoływanie kosy.] Jakbym chciała, żeby ta dziewczyna zniknęła i
pojawiło się moje własne odbicie. Dokładnie… MOJE. Tyle, że to co widziałam to BYŁO MOJE
odbicie! Było nim, a jednocześnie nie było. Ehh… To już drugi raz. A raczej
dopiero. I mam nadzieję, że następnym razem nikt nie będzie musiał mnie takim
oglądać. TO dzieje się, gdy księżyc jest w pełni a planety ułożone są jakoś tam
odpowiednio. Że też nie sprawdziłam wcześniej kiedy To się stanie. Od kiedy
poznałam tych wszystkich ludzi, za bardzo się bawiłam. Za bardzo się
rozluźniłam i zapomniałam o tak ważnych rzeczach. Szlag! Jak to się wszystko
skończy, o ile dotrwam do tego czasu i nie zrobię niczego głupiego, będę
musiała sprawdzić w piekle kiedy wypada następny raz. Nie chce, żeby następnym
razem… Nie… Nie chcę, żeby kiedykolwiek przechodzili przeze mnie coś takiego.
Żebym kiedykolwiek tak ich potraktowała. O ile zechcą mnie po tym wszystkim
jeszcze znać. No i Itaś! Co ja najlepszego narobiłam?! A co jeśli zrobiłam mu
coś bardzo poważnego?! Może nawet go zabiłam!!! Jak ja mogłam do tego
dopuścić?! Co jeśli mini gdy nie wybaczy? Heh… Nic… Wrócę do piekła, albo
zaszyję się gdzieś na tym świecie. Jeśli Itachi przeżyje, to na pewno mi nie
wybaczy. Dei i Hidan również. To ich najbardziej skrzywdziłam. I to ja jestem
żałosna. Zaśmiałam się smutno, sama z siebie. Odsunęłam się lekko od brzegu i
usiadłam na ziemi „po turecku”. I wtedy coś do mnie dotarło. Przecież ja Itasia
zaklęciem trzepnęłam! I to potężnym. Ono może nie tylko uraz taki fizyczny
wywołać, ale jeśli… Ahh… Jeśli żyje to pewnie ma teraz baaardzo wysoką
gorączkę! Albo nawet kaszle krwią! O Kami-sama! Co prawda jest z nią Hidan,
który z racji, że jest jashinistą może wiedzieć dlaczego tak jest i co ma
robić. Ale to mu tak czy siak zbyt szybko nie przejdzie. Co najmniej przez
tydzień, jak nie więcej. Odpędziłam szybko od siebie te złe myśli i skupiłam
się na tym co mam zamiar zrobić, póki mogę. Niebo jest zachmurzone teraz, więc
w miarę nad sobą panuję. Teraz muszę dokładnie obliczyć ilość chakry jaka
będzie mi potrzebna. Muszę teraz wytracić tyle energii, żeby zostało mi tylko
na wykonanie tego konkretnego jutsu, bo kiedy je wykonam to mój charakter znów
się trochu zmieni. I pewnie będę chciała zdjąć technikę, a na to pozwolić nie
mogę. Jednak jeśli zostawię za mało energii… techniki nie wykonam. A jak za
dużo… To po wykonaniu techniki, troszku tej energii automatycznie mi zostanie.
A to oznacza szybsze odnowienie się mojej całej energii i zagrożenie dla innych
z mojej strony. Znowu… Skupiłam
swoją energię i „wyrzuciłam” tyle ile wcześniej ustaliłam. Ta wyrzucona energia
spowodowała, że wokół mnie kwiaty jakby urosły i stały się piękniejsze. Teraz
powinno być idealnie. Wykonałam szybko technikę i oplotły mnie czarne łańcuchy,
które przytwierdziły mnie do podłoża, a naokoło mnie z ziemi „wyrosły” cztery
ściany ziemne, jakby „cztery strony świata”, które pod jakimś tam kątem łączą
się u góry, tuż nade mną. Wystarczyło. Wszystko idealnie. Nie zostało mi nic
energii. Oczywiście nie muszę się martwić, że umrę tak jak by to było w
przypadku jakichś shinobi, ale demony tak nie mają. Właśnie demony. My to w
ogóle jesteśmy pokopani. Mamy możliwość pamiętania swoich poprzednich wcieleń.
Wszyscy, również ludzie i zwierzęta, mają poprzednie wcielenia, ale tylko
demony je pamiętają. I tylko demony, w każdym z nich są demonami. Raz na jakiś czas, te
poprzednie wcielenia się „odzywają”. W ten dzień/noc księżyc musi być w pełni a
planety ułożone w konkretny sposób. Demony pamiętają nie wszystkie swoje
wcielenia, ale kilka ostatnich. Chociaż w sumie. Sama nie jestem co do tego
pewna. Może po prostu nie znam demonów które istniały by tak długo. Że miałyby
tak wiele wcieleń. Bo jeden żywot demona trwa naprawdę długo. W każdym razie, w
ten konkretny dzień, charakter demona zmienia się na ten, z poprzedniego
wcielenia. Zdarza się raz na setki, może nawet tysiące lat (jak nie więcej)
taki dzień kiedy charaktery wszystkich wcieleń się mieszają i tworzy się
wybuchowa mieszanka. Cóż… póki co mi to nie grozi, bo mam tylko jedną
poprzednie wcielenie. Ale za to niezbyt fajne. W każdym razie ten dzień
wypada, akurat dzisiaj. I jak widać charakter mojego „ostatniego wcielenia”
jest dosyć wredny. Pewnie dlatego, że wtedy żyłam wśród ludzi, choć powinnam
raczej powiedzieć „musiałam żyć”, a to z kolei w pewnym sensie wpłynęło na ukształtowanie
się mojego charakteru. Dlaczego? Bo ludzie niezbyt miło mnie wtedy traktowali i
skończyło się na tym, że za nimi nie przepadam i tak jak widać zresztą. Poza
tym nie tylko mnie źle traktowali. Wszystkie demony i inne „dziwne istoty”.
Przez to i oni nie lubili ludzi. Tak czy inaczej… Spierniczyłam sprawę. Że też
tak się „rozbawiłam”… Za dużo czasu spędzałam z ludźmi. Może rodzina i Starsi
mieli rację. Może nie powinnam żyć wśród ludzi, tylko w piekle. Nie tylko
dlatego, że się zmieniał, ale również dlatego, że stwarzam dla nich zagrożenie.
Chyba.. chyba wrócę do piekła. Cholera… Zaczynam się robić śpiąca przez tą
utratę energii. Technika będzie trwać 24 h. Do tego czasu mój charakter wróci
do tego, który powinnam mieć obecnie. Wróci do „normalności”, bo na pewno nie
jest normalny ^^”. Cóż… Przez tą utratę energii pewnie również późno się
obudzę. Może nawet po dezaktywacji techniki. Wtedy chyba… Chyba pojawię się w
pokoju, kiedy Itasia nie będzie. Kiedy nikogo nie będzie. Zabiorę swoje rzeczy
i… i wrócę do piekła. Mam tylko nadzieję, że nikogo nie spotkam. Nie byłabym
wstanie spojrzeć im w oczy. Ehh… Zaraz serio stracę przytomność. Niech…
to… szlag… Nie lubię… tego wszystkiego… Tej chłodnej… lodowatej… ciemności…
***
Mam nadzieję, że was nie zanudziłam. A
teraz dwa obrazki pokazujące moje poprzednie wcielenie.
No i to jest to pierwsze zdjęcie. Ja w
przeszłości, w moim poprzednim wcieleniu.
A tu moje odbicie podczas przywoływania kosy. Tak żeby łatwiej było to
sobie wyobrazić jak wyglądałam kiedyś ^^. No i mamy te czerwone oczęta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz