Z uśmiechem na ustach
Hej! Pamiętacie rozdział pod tytułem "Dzwony Przeszłości"? Była tam scena z poprzedniego życia "A-chan" i pojawiła się pewna dwójka dzieci. Zastanawialiście się co było przed tym? Cóż, poniżej prequel do tego, a być może niedługo pojawi się jego druga część, w pełni pokazująca co było między tamtą sceną, a tym tekstem i skąd z "uciekinierki" zrobiła się "kapłanka".
Tekst napisany w ramach projektu Grupy Pisania Kreatywnego (w wersji 2.0), chociaż nieco dłuższy niż tam zwykle piszę. Mam
nadzieję, że wam się spodoba. Sama mam nieco mieszane uczucia co do tego, jak
wyszło, no ale cóż. Miłego czytania.
***
Nie lubiłam ludzi. Nigdy ich nie lubiłam. Ale z
każdym dniem sami sprawiali, że nie lubiłam ich coraz bardziej. Uważałam, że
powinni wyginąć, zamiast niszczyć planetę, nienawidzić i krzywdzić siebie
nawzajem, niszczyć inne stworzenia. Byli zakaźną chorobą świata. Nienawidzili
wszystkiego, czego nie rozumieli i prowadzili bezsensowne wojny. No dobra, to
ostatnie to nie tylko ludzie. Ale to, czego u nich nienawidziłam, to te
bezpodstawna nienawiść wobec nieznanego i krzywdzenie innych bez powodu.
Żyłam wśród ludzi nie z własnego wyboru. Starałam
się trzymać na uboczu, nie rzucać w oczy, ale zawsze… zawsze w końcu coś się
wydarzało. Nie da się ciągle ukrywać swojej natury, ja również nie mogłam. A
fakt, że musiałam to robić, bo z przymusu musiałam żyć w tym świecie, nie
pomagał wstrzymywać się od używania mocy. Mogłam żyć w wiosce, w lesie, czy
jaskini. Ale ludzie w końcu zapuszczali się wszędzie. I widzieli. Dlatego
prędzej czy później, zawsze dochodziło do tego samego i zawsze rozbrzmiało to
samo słowo: Czarownica.
Oczywiście nie mieli o niczym pojęcia, nie
wiedzieli co widzieli, ale właśnie ta niewiedza prowadziła do strachu, a strach
do nienawiści. Mogłam ich wszystkich pozabijać, pewnie. Ale nie chciałam być
jak oni. Byłam naiwna, myśląc w taki
sposób, bardzo. Ludzie zawsze w końcu sprowadzają inne istoty do swojego
poziomu, przenikają cię człowieczeństwem, w najgorszym znaczeniu.
Zmieniałam miejsca, w których mieszkałam i
zmieniałam. Ciągle, zbyt często, jak na mój gust. Aż w końcu trafiłam do
wioski, gdzie jakimś cudem, spędziłam lata. Tylko, że i to nie było dobre.
Przywiązałam się do tego miejsca, ale to nie wszystko. Bo ludzie chociaż nie
zobaczyli żadnej z moich magicznych sztuczek, po latach zobaczyli, że nie
starzeję się jak oni. I znowu wszystko zaczęło się rozpadać. Kamienie rzucane
najpierw po kryjomu, potem znacznie otwarciej. Gniewne spojrzenia, aż w końcu
podpalenie domu.
Mogłam znowu uciec, ale nie mogłam tak po prostu
zostawić niektórych spraw za sobą. Nie, kiedy widziałam to wszystko, co robią
sobie nawzajem. Tylko, że teraz, po tych wszystkich latach, nie byłam już
obojętną na nich wszystkich istotą. Wtedy tez zrozumiałam, że zamiast ciągle
uciekać, powinnam po prostu ukryć się przed ludźmi tuż pod ich nosem. I zamiast
powstrzymywać się od użycia mocy, używać właśnie jej, do ukrycia się. Skoro
ludzie wierzyli w bogów, w kapłanów i kapłanki, których wielbili, podczas gdy czarownice nienawidzili, najlepszym
sposobem było dać im właśnie to.
I nagle wszystko stało się proste. Żyła w lesie,
niedaleko wioski. Na zaczarowanej ziemi zbudowała sobie chatkę, a wokół
specjalne bariery, mylące zmysły śmiertelników. Gdy opuszczała je, nie
wystarczyło trochę magii, by ludzkie oczy nie wiedziały nawet, że ją widzą.
Byli ślepi i głusi na jej magię. Nie wiedziała, czemu wcześniej nie wpadła, że
najlepiej magię ukryć magią. Ale teraz mogła żyć w spokoju.
Minęły długie lata, nim coś zdołało zaburzyć ten
spokój. Nie wiedziała dokładnie ile, ale to nie miało większego znaczenia. A
przynajmniej tak myślała. Do czasu, kiedy spacerując pod lesie trafiła na
chłopca. Nieprzytomnego, poobijanego i ledwo żywego. Poznała go. Pamiętała jak
miał może cztery czy pięć lat, kiedy widziała go ostatnio. Wesoły, chociaż
bardzo cichy i nieśmiały. Pamiętała jak uśmiechał się, gdy opowiadała mu parę
razy bajki, kiedy widziała jak bawił się samemu. Miał starszego brat, który
zawsze trzymał się na uboczu i trzymał z daleka od ludzi. A teraz ten mały
wesoły chłopiec umierał na jej oczach. Nie zastanawiała się, kiedy leczyła jego
rany, a potem wciąż nieprzytomnego zabrała do swojego, już nie tak małego,
domku.
Kiedy chłopiec – Minho – w końcu się obudził, nie
chciał jej nic powiedzieć. Właściwie w ogóle nie mówił, ani nie jadł. Nie
ruszał się z miejsca, tylko tępo wpatrywał w ścianę. Poznała prawdę dopiero
kiedy w czasie snu, rzucały nim koszmary i nie mogła go uspokoić. I chociaż nie
miała wprawy w zaglądaniu do umysłów, zaryzykowała. A to, co zobaczyła
napełniło ją strachem i nienawiścią do ludzi. Strachem, ale nie jej, lecz
Minho, na którego padały ciosy jego własnego ojca. Nie widziała całości
wspomnień, ale doskonale czułą strach, a to, co widziała, mówiło samo za
siebie.
Sprawiła, że obrazy ze snu zniknęły i ich oboje
otoczyła ciemność. Zupełna Pustka. Objęła chłopca i mocno przytuliła, nucąc pod
nosem wymyśloną melodią. Powoli wycofała się z jego umysłu i delikatnie
ściągała ze sobą jego świadomość do rzeczywistości.
Kiedy się ocknął zdezorientowany i popatrzył na nią
oczami wciąż przepełnionymi strachem, nie mogła go odesłać, czy tak po prostu
zostawić na pastwę losu. Pogładziła go po głowie, odgarniając brązowe, zlepione
od potu włosy z rozgrzanego czoła chłopca. W następnej chwili Minho płakał
głośno, ściskając jej dłoń, jakby była jedyną rzeczą, która trzymała go przy
życiu. Długo później, kiedy się uspokoił, opowiedział jej wszystko. Również to,
czego nie zobaczyła w tym śnie pełnym strasznych wspomnień.
Okno pękło, a do pokoju wpadł silny, nienaturalny
wiatr. Wtedy jakby ocknęła się i zrozumiała, że straciła panowanie nad emocjami
i mocą, w czasie tej opowieści. Ale Minho nie wydawał się tym przejmować. Nie
wiedziała, czy ją pamiętał, czy może po prostu zaufał jej, bo była jedyną
osobą, która mu pomogła.
Zawsze wiedziała, że ludzie są okropni, ale żeby
ojciec pobił na śmierć swojego syna, która stanął w obronie młodszego brata? Za
nic? A potem, obwiniając Minho o los starszego, próbował zrobić to samo z nim?
Nawet demony nie traktowały tak własnego potomstwa. Gdyby nie uciekł kiedy
ojciec przestał na chwilę, by złapać oddech, nie żyłby. Starszemu – Jaeha – nie
mogła już pomóc, ale chłopcu, który siedział przed nią skulony i ocierał łzy?
Owszem.
Minho powoli wracał do zdrowia i dzięki moim
magicznym zdolnościom fizycznie nic mu już nie dolegało, chociaż dalej miewał
koszmary. Co prawda nie łatwo było mi się przyzwyczaić do mieszkania z kimś po
tak długim czasie życia w pojedynkę, szczególnie, że Minho nie rzucał się za
bardzo w oczy, ale z czasem było lepiej i lepiej.
– Pani Celzo, tu jest pani imię – powiedział
pewnego dnia Minho, a kiedy spojrzałam jak wskazuje na stary, zniszczony zwój,
wróciły wspomnienia, których wolałam nie pamiętać. Bez nich… bez nich było
łatwiej.
– Tak, to moje imię. – Podeszłam bliżej i
pogładziłam metalową końcówkę.
– A te pozostałe? – zapytał Minho, na co
uśmiechnęłam się smutno. Usiadłam na miękkim dywanie i poklepałam miejsce obok
siebie. Chłopiec dołączył do mnie, wciąż trzymając w rękach zwój.
– To też moje imiona. – Widząc niezrozumienie w
jego szarych oczach, westchnęłam i powiedziałam: Moje pozostałe imiona.
Minho patrzył na piętnaście wyrazów, zdobiących
eleganckim pismem powierzchnię zwoju. Zaczęłam wskazywać na pierwsze litery
moim imion, a te zaczęły błyszczeć na czerwono. Kolejność liter powtarzała się,
trzykrotnie układając w inicjały: A.C.H.A.N.
– Czy tak powinienem się do pani zwracać? – zapytał
Minho.
– Możesz się do mnie zwracać jak chcesz – odparłam.
Minho uśmiechnął się pierwszy raz odkąd u mnie zamieszkał i powiedział, że
Celza mu się podoba.
Minho miał niemal szesnaście lat, kiedy wrócił do
naszego domku z małą dziewczynką na rękach. Miała podpite oko i rozcięta wargę,
a policzek czerwony i napuchnięty. Jedno spojrzenie na bladą twarz mojego
podopiecznego i jego przestraszone oczy wystarczyło, żebym zrozumiała.
– Pani Celzo, czy ona może z nami zostać? – zapytał
nieśmiało, a ja wiedziałam, że się zgodzę. Że zgodziłam się jeszcze zanim
zapytał. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Skoro mogłam pomóc Minho, to
dlaczego nie mogłabym pomóc innym, którzy żyli w strachu przed własnymi bliskimi?
Nim się spostrzegłam, zamiast jednego podopiecznego, miałam siedmioro.
Gdy Minho dorósł i z przestraszonego, zaniedbanego
chłopca stał się młodym, mądrym mężczyzną, wiedziałam, że pora by wrócił do
ludzi. Jego decyzji pozostawiłam, czy wróci do swojej wioski czy pójdzie gdzieś
indziej. Pożegnałam go ze smutkiem, wiedząc, że więcej się już nie zobaczymy.
Życie ludzkie jest krótkie, a dla jego dobra, nie mogłam pozwolić, by żył
przeszłością i wspomnieniami o mnie i tym miejscu. Nie chciałam ryzykować ze zniszczeniem
jego umysłu, ale sprawiłam, że gdy opuścił bariery ochronne, jego wspomnienia z
tego miejsca zatarły się. Pamiętał, to na pewno, ale nie wszystko. Widziałam,
jak próbuje wrócić, ale nie może trafić. W ciszy obserwowałam, jak bariery mylą
go, nie przepuszczają. Mała Yoona złapała mnie za rękę i uśmiechnęła szeroko
pokazując niemal wszystkie swoje zęby. Te dwa przednie, które wybiła jej ciotka
były na szczęście mleczne i na ich miejsce już wyrastały stały. Wiedziałam, że
ją też kiedyś spotka los Minho, że kiedyś mnie opuści. Ale na razie
potrzebowała by się nią zająć, nauczyć czytać i liczyć. Z bólem wróciłam do
domku, powitana przez lekki gwar i szepty.
– Pani Celzo – odezwała się nieco niewyraźnie
Yoona. – Czy braciszek Min, będzie nas pamiętał? – Nie zapytała, czy do nas
wróci, tylko czy będzie pamiętał. Uśmiechnęłam się smutno.
– Będzie o nas śnił – odparłam. To była prawda.
Zastanawiałam się, czy uda mi się powstrzymać przed odwiedzeniem go w tych
snach, przynajmniej bez powodu. Miałam nadzieję, że nigdy nie będzie tego
potrzebował, ale wiedziałam, jak okrutni potrafią być ludzie. Może i nigdy
więcej nie spotkałam Minho, ale kilka razy widziałam się z nim w jego snach.
Dwa razy z konieczności, gdy mnie potrzebował i raz, gdy był już stary, a dusza
opuszczała jego ciało. Z uśmiechem na usta patrzył w moją stronę.
– Pani Celzo – odezwał się cicho. – Zawsze chciałem
zapytać… ludzie mówili, że jest pani czarownicą. Ale nie jest nią pani, prawda?
Myślałam, że nie pamiętał mnie z czasu, gdy żyłam w
wiosce. Ale mógł później, zanim mnie spotkał ponownie, usłyszeć różne historie.
Pogładziłam go po siwych włosach. Nawet jeśli to był świat snów, wciąż go
czułam, chociaż inaczej niż w tym zwykłym.
– Nie Minho, nie jestem. – Chciałam powiedzieć coś
jeszcze, ale mi nie pozwolił.
– Nieważne co ludzie mówią. Kim, czy czym pani
jest. Dla mnie i dla reszty tych dzieci, była pani Duchem Stróżem.
Jego postać zamigotała i zniknęła. Patrzyłam tępo w
miejsce gdzie stał, otoczona ciemnością, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz
zajrzałam do jego śniącego umysłu, odganiając koszmary.
– Jak demon może być Duchem Stróżem? – zapytałam
zanikającej powoli pustki, wiedząc, że nic mi nie odpowie. Minho umarł, a ja
wróciłam do domku, w którym znowu była niewielka grupka dzieci, chociaż ich
twarze były zupełnie inne, niż gdy żegnałam go pierwszy raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz