INFO

W zakładce "zamówienia", którą znajdziecie po prawej stronie bloga, możecie składać zamówienia na wasze one-shoty, tak jak to do tej pory robiliście w komentarzach. Różnica będzie jedynie taka, że łatwiej będzie i nam i wam to wszystko ogarnąć i zobaczyć kto, co i ile zamawiał.
Wraz z waszymi zamówieniami powstanie w tamtym miejscu lista, na której będziecie mogli sprawdzić aktualny stan waszego zamówienia. Zachęcam do zaglądnięcia tam.

poniedziałek, 25 lutego 2019

Prompt - one-shot: "Z uśmiechem na ustach"

Z uśmiechem na ustach

Hej! Pamiętacie rozdział pod tytułem "Dzwony Przeszłości"? Była tam scena z poprzedniego życia "A-chan" i pojawiła się pewna dwójka dzieci. Zastanawialiście się co było przed tym? Cóż, poniżej prequel do tego, a być może niedługo pojawi się jego druga część, w pełni pokazująca co było między tamtą sceną, a tym tekstem i skąd z "uciekinierki" zrobiła się "kapłanka". 
Tekst napisany w ramach projektu Grupy Pisania Kreatywnego (w wersji 2.0), chociaż nieco dłuższy niż tam zwykle piszę. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Sama mam nieco mieszane uczucia co do tego, jak wyszło, no ale cóż. Miłego czytania.

***

Nie lubiłam ludzi. Nigdy ich nie lubiłam. Ale z każdym dniem sami sprawiali, że nie lubiłam ich coraz bardziej. Uważałam, że powinni wyginąć, zamiast niszczyć planetę, nienawidzić i krzywdzić siebie nawzajem, niszczyć inne stworzenia. Byli zakaźną chorobą świata. Nienawidzili wszystkiego, czego nie rozumieli i prowadzili bezsensowne wojny. No dobra, to ostatnie to nie tylko ludzie. Ale to, czego u nich nienawidziłam, to te bezpodstawna nienawiść wobec nieznanego i krzywdzenie innych bez powodu.
Żyłam wśród ludzi nie z własnego wyboru. Starałam się trzymać na uboczu, nie rzucać w oczy, ale zawsze… zawsze w końcu coś się wydarzało. Nie da się ciągle ukrywać swojej natury, ja również nie mogłam. A fakt, że musiałam to robić, bo z przymusu musiałam żyć w tym świecie, nie pomagał wstrzymywać się od używania mocy. Mogłam żyć w wiosce, w lesie, czy jaskini. Ale ludzie w końcu zapuszczali się wszędzie. I widzieli. Dlatego prędzej czy później, zawsze dochodziło do tego samego i zawsze rozbrzmiało to samo słowo: Czarownica.
Oczywiście nie mieli o niczym pojęcia, nie wiedzieli co widzieli, ale właśnie ta niewiedza prowadziła do strachu, a strach do nienawiści. Mogłam ich wszystkich pozabijać, pewnie. Ale nie chciałam być jak oni.  Byłam naiwna, myśląc w taki sposób, bardzo. Ludzie zawsze w końcu sprowadzają inne istoty do swojego poziomu, przenikają cię człowieczeństwem, w najgorszym znaczeniu.
Zmieniałam miejsca, w których mieszkałam i zmieniałam. Ciągle, zbyt często, jak na mój gust. Aż w końcu trafiłam do wioski, gdzie jakimś cudem, spędziłam lata. Tylko, że i to nie było dobre. Przywiązałam się do tego miejsca, ale to nie wszystko. Bo ludzie chociaż nie zobaczyli żadnej z moich magicznych sztuczek, po latach zobaczyli, że nie starzeję się jak oni. I znowu wszystko zaczęło się rozpadać. Kamienie rzucane najpierw po kryjomu, potem znacznie otwarciej. Gniewne spojrzenia, aż w końcu podpalenie domu.
Mogłam znowu uciec, ale nie mogłam tak po prostu zostawić niektórych spraw za sobą. Nie, kiedy widziałam to wszystko, co robią sobie nawzajem. Tylko, że teraz, po tych wszystkich latach, nie byłam już obojętną na nich wszystkich istotą. Wtedy tez zrozumiałam, że zamiast ciągle uciekać, powinnam po prostu ukryć się przed ludźmi tuż pod ich nosem. I zamiast powstrzymywać się od użycia mocy, używać właśnie jej, do ukrycia się. Skoro ludzie wierzyli w bogów, w kapłanów i kapłanki, których wielbili, podczas gdy czarownice nienawidzili, najlepszym sposobem było dać im właśnie to.
I nagle wszystko stało się proste. Żyła w lesie, niedaleko wioski. Na zaczarowanej ziemi zbudowała sobie chatkę, a wokół specjalne bariery, mylące zmysły śmiertelników. Gdy opuszczała je, nie wystarczyło trochę magii, by ludzkie oczy nie wiedziały nawet, że ją widzą. Byli ślepi i głusi na jej magię. Nie wiedziała, czemu wcześniej nie wpadła, że najlepiej magię ukryć magią. Ale teraz mogła żyć w spokoju.
Minęły długie lata, nim coś zdołało zaburzyć ten spokój. Nie wiedziała dokładnie ile, ale to nie miało większego znaczenia. A przynajmniej tak myślała. Do czasu, kiedy spacerując pod lesie trafiła na chłopca. Nieprzytomnego, poobijanego i ledwo żywego. Poznała go. Pamiętała jak miał może cztery czy pięć lat, kiedy widziała go ostatnio. Wesoły, chociaż bardzo cichy i nieśmiały. Pamiętała jak uśmiechał się, gdy opowiadała mu parę razy bajki, kiedy widziała jak bawił się samemu. Miał starszego brat, który zawsze trzymał się na uboczu i trzymał z daleka od ludzi. A teraz ten mały wesoły chłopiec umierał na jej oczach. Nie zastanawiała się, kiedy leczyła jego rany, a potem wciąż nieprzytomnego zabrała do swojego, już nie tak małego, domku.
Kiedy chłopiec – Minho – w końcu się obudził, nie chciał jej nic powiedzieć. Właściwie w ogóle nie mówił, ani nie jadł. Nie ruszał się z miejsca, tylko tępo wpatrywał w ścianę. Poznała prawdę dopiero kiedy w czasie snu, rzucały nim koszmary i nie mogła go uspokoić. I chociaż nie miała wprawy w zaglądaniu do umysłów, zaryzykowała. A to, co zobaczyła napełniło ją strachem i nienawiścią do ludzi. Strachem, ale nie jej, lecz Minho, na którego padały ciosy jego własnego ojca. Nie widziała całości wspomnień, ale doskonale czułą strach, a to, co widziała, mówiło samo za siebie.
Sprawiła, że obrazy ze snu zniknęły i ich oboje otoczyła ciemność. Zupełna Pustka. Objęła chłopca i mocno przytuliła, nucąc pod nosem wymyśloną melodią. Powoli wycofała się z jego umysłu i delikatnie ściągała ze sobą jego świadomość do rzeczywistości.
Kiedy się ocknął zdezorientowany i popatrzył na nią oczami wciąż przepełnionymi strachem, nie mogła go odesłać, czy tak po prostu zostawić na pastwę losu. Pogładziła go po głowie, odgarniając brązowe, zlepione od potu włosy z rozgrzanego czoła chłopca. W następnej chwili Minho płakał głośno, ściskając jej dłoń, jakby była jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu. Długo później, kiedy się uspokoił, opowiedział jej wszystko. Również to, czego nie zobaczyła w tym śnie pełnym strasznych wspomnień.
Okno pękło, a do pokoju wpadł silny, nienaturalny wiatr. Wtedy jakby ocknęła się i zrozumiała, że straciła panowanie nad emocjami i mocą, w czasie tej opowieści. Ale Minho nie wydawał się tym przejmować. Nie wiedziała, czy ją pamiętał, czy może po prostu zaufał jej, bo była jedyną osobą, która mu pomogła.
Zawsze wiedziała, że ludzie są okropni, ale żeby ojciec pobił na śmierć swojego syna, która stanął w obronie młodszego brata? Za nic? A potem, obwiniając Minho o los starszego, próbował zrobić to samo z nim? Nawet demony nie traktowały tak własnego potomstwa. Gdyby nie uciekł kiedy ojciec przestał na chwilę, by złapać oddech, nie żyłby. Starszemu – Jaeha – nie mogła już pomóc, ale chłopcu, który siedział przed nią skulony i ocierał łzy? Owszem.
Minho powoli wracał do zdrowia i dzięki moim magicznym zdolnościom fizycznie nic mu już nie dolegało, chociaż dalej miewał koszmary. Co prawda nie łatwo było mi się przyzwyczaić do mieszkania z kimś po tak długim czasie życia w pojedynkę, szczególnie, że Minho nie rzucał się za bardzo w oczy, ale z czasem było lepiej i lepiej.
– Pani Celzo, tu jest pani imię – powiedział pewnego dnia Minho, a kiedy spojrzałam jak wskazuje na stary, zniszczony zwój, wróciły wspomnienia, których wolałam nie pamiętać. Bez nich… bez nich było łatwiej.
– Tak, to moje imię. – Podeszłam bliżej i pogładziłam metalową końcówkę.
– A te pozostałe? – zapytał Minho, na co uśmiechnęłam się smutno. Usiadłam na miękkim dywanie i poklepałam miejsce obok siebie. Chłopiec dołączył do mnie, wciąż trzymając w rękach zwój.
– To też moje imiona. – Widząc niezrozumienie w jego szarych oczach, westchnęłam i powiedziałam: Moje pozostałe imiona.
Minho patrzył na piętnaście wyrazów, zdobiących eleganckim pismem powierzchnię zwoju. Zaczęłam wskazywać na pierwsze litery moim imion, a te zaczęły błyszczeć na czerwono. Kolejność liter powtarzała się, trzykrotnie układając w inicjały: A.C.H.A.N.
– Czy tak powinienem się do pani zwracać? – zapytał Minho.
– Możesz się do mnie zwracać jak chcesz – odparłam. Minho uśmiechnął się pierwszy raz odkąd u mnie zamieszkał i powiedział, że Celza mu się podoba.
Minho miał niemal szesnaście lat, kiedy wrócił do naszego domku z małą dziewczynką na rękach. Miała podpite oko i rozcięta wargę, a policzek czerwony i napuchnięty. Jedno spojrzenie na bladą twarz mojego podopiecznego i jego przestraszone oczy wystarczyło, żebym zrozumiała.
– Pani Celzo, czy ona może z nami zostać? – zapytał nieśmiało, a ja wiedziałam, że się zgodzę. Że zgodziłam się jeszcze zanim zapytał. Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Skoro mogłam pomóc Minho, to dlaczego nie mogłabym pomóc innym, którzy żyli w strachu przed własnymi bliskimi? Nim się spostrzegłam, zamiast jednego podopiecznego, miałam siedmioro.
Gdy Minho dorósł i z przestraszonego, zaniedbanego chłopca stał się młodym, mądrym mężczyzną, wiedziałam, że pora by wrócił do ludzi. Jego decyzji pozostawiłam, czy wróci do swojej wioski czy pójdzie gdzieś indziej. Pożegnałam go ze smutkiem, wiedząc, że więcej się już nie zobaczymy. Życie ludzkie jest krótkie, a dla jego dobra, nie mogłam pozwolić, by żył przeszłością i wspomnieniami o mnie i tym miejscu. Nie chciałam ryzykować ze zniszczeniem jego umysłu, ale sprawiłam, że gdy opuścił bariery ochronne, jego wspomnienia z tego miejsca zatarły się. Pamiętał, to na pewno, ale nie wszystko. Widziałam, jak próbuje wrócić, ale nie może trafić. W ciszy obserwowałam, jak bariery mylą go, nie przepuszczają. Mała Yoona złapała mnie za rękę i uśmiechnęła szeroko pokazując niemal wszystkie swoje zęby. Te dwa przednie, które wybiła jej ciotka były na szczęście mleczne i na ich miejsce już wyrastały stały. Wiedziałam, że ją też kiedyś spotka los Minho, że kiedyś mnie opuści. Ale na razie potrzebowała by się nią zająć, nauczyć czytać i liczyć. Z bólem wróciłam do domku, powitana przez lekki gwar i szepty.
– Pani Celzo – odezwała się nieco niewyraźnie Yoona. – Czy braciszek Min, będzie nas pamiętał? – Nie zapytała, czy do nas wróci, tylko czy będzie pamiętał. Uśmiechnęłam się smutno.
– Będzie o nas śnił – odparłam. To była prawda. Zastanawiałam się, czy uda mi się powstrzymać przed odwiedzeniem go w tych snach, przynajmniej bez powodu. Miałam nadzieję, że nigdy nie będzie tego potrzebował, ale wiedziałam, jak okrutni potrafią być ludzie. Może i nigdy więcej nie spotkałam Minho, ale kilka razy widziałam się z nim w jego snach. Dwa razy z konieczności, gdy mnie potrzebował i raz, gdy był już stary, a dusza opuszczała jego ciało. Z uśmiechem na usta patrzył w moją stronę.
– Pani Celzo – odezwał się cicho. – Zawsze chciałem zapytać… ludzie mówili, że jest pani czarownicą. Ale nie jest nią pani, prawda?
Myślałam, że nie pamiętał mnie z czasu, gdy żyłam w wiosce. Ale mógł później, zanim mnie spotkał ponownie, usłyszeć różne historie. Pogładziłam go po siwych włosach. Nawet jeśli to był świat snów, wciąż go czułam, chociaż inaczej niż w tym zwykłym.
– Nie Minho, nie jestem. – Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale mi nie pozwolił.
– Nieważne co ludzie mówią. Kim, czy czym pani jest. Dla mnie i dla reszty tych dzieci, była pani Duchem Stróżem.
Jego postać zamigotała i zniknęła. Patrzyłam tępo w miejsce gdzie stał, otoczona ciemnością, tak jak wtedy, gdy pierwszy raz zajrzałam do jego śniącego umysłu, odganiając koszmary.
– Jak demon może być Duchem Stróżem? – zapytałam zanikającej powoli pustki, wiedząc, że nic mi nie odpowie. Minho umarł, a ja wróciłam do domku, w którym znowu była niewielka grupka dzieci, chociaż ich twarze były zupełnie inne, niż gdy żegnałam go pierwszy raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz