Więc... jak ktoś tu jeszcze zagląda, to zapraszam do czytania... i na kolejny pseudo-crossover ^^". Więc... żeby cokolwiek wrzucić, to wrzucam przynajmniej fragment, który już dawno napisałam, ale nie dokończyłam (chciałam dłuższy rozdział) so... yeah. Więc jest dość krotko... tym razem, przynajmniej. Może przynajmniej uda mi się następny rozdział szybciej napisać (a raczej dokończyć) i będzie dłużej.
Także no. Just. Enjoycie?
Także no. Just. Enjoycie?
***
Kim miała
szczęście, wielkie szczęście. Spotkała kogoś, kto kochał ją całym sercem i był
gotowy postawić się całemu światu żeby z nią być. A ona kochała jego i czuła
dokładnie to samo. Problemem był jedynie Kakuzu, który postawił sobie za
zadanie pełnić rolę nieczułego drania, wkopującego zakochanych postacie Romea i
Julii, którym nie dane było szczęśliwe zakończenie. Bo prawdę powiedziawszy
inaczej nie dało się tłumaczyć jego zachowania. Bo drugą opcją było to, że nie
wierzył w miłość Hidana, nie wierzył że jest wart Kim. Ale wątpię żeby
kiedykolwiek uznał kogoś za wartego swojej młodszej siostry. To akurat dość
częste. Ale żeby stawać na drodze parze która naprawdę się kocha? Bo nie
rozumiałam jak mógł nie zauważyć jak bardzo ta dwójka jest w sobie zakochana i
ile jest w stanie dla siebie zrobić. To przez Kakuzu i dla niego Kimiko tak
bała się tego związku – chciała uszanować brata i jego opinię. Ona i Hidan
chcieli pokazać Kakuzu jak bardzo się kochają, ale nawet kiedy mu to
pokazywali, on i tak im nie wierzył. Albo zmieniał zdanie raz po raz, raniąc
swoją siostrę.
Czy to miało
sens? Najmniejszego. Hidan i Kim byli razem szczęśliwi i to było najważniejsze.
A to, że Hidan chciał się z nią ożenić było tego kolejnym dowodem popierającym
ich związek, a nie na to jakoby jashinista miał złe zamiary wobec siostry
Kazika. Czy naprawdę to nie wystarczy? Czy nie mógł tego zrozumieć?
Chciałam
pomóc. I naprawdę chciałam być cierpliwa wobec Kakuzu. Ale okazał się takim
zimnym kretynem, że po prostu nie byłam w stanie. Nawet demony mają uczucia i
myślałam, że już się o tym przekonał. Ale najwyraźniej się myliłam, uważając że
cokolwiek dotarło do jego mózgu.
Kim miała
szczęście, że spotkała drugą połówkę. I miała szczęście, że mogli być ze sobą,
a przy dobrym wietrze i zmianie zdania Kakuzu mogliby się w końcu
pobrać. Dla mnie i Itachiego nie było takiej przyszłości, nieważne jak bardzo
byśmy tego chcieli. Czemu? Ponieważ rodzina Kuroi i cała demoniczna Rada, nigdy
nie zgodzi się na małżeństwo jednego z nich ze zwykłym, marnym człowiekiem. I
choć dla mnie Itachi jest najwspanialszym człowiekiem i wcale nie jest
„zwykły”, to dla nich takim właśnie jest, nie pochodzącym z żadnej cesarskiej
rodziny, czy książęcej rodziny – bo tylko takie osoby są dla nich coś warte. A
na dodatek był człowiekiem. Ale to bardziej skomplikowane niż mogłoby się
wydawać. Tak czy inaczej dla nas nie było żadnego Happy Endingu, a dla Kim i
Hidana owszem. Dlatego to tak bardzo
bolało. Chciałam żeby chociaż Kim, która jest dla mnie jak siostra, była szczęśliwa.
Przez chwilę
myślałam, że może zareagowałam zbyt gwałtownie… ale nie. I tak udało mi się
mocno się powstrzymywać. Miałam wielką ochotę zrobić Kakuzu coś gorszego, ale
to był brat Kim. A poza tym gdzieś w środku, też był częścią mojej rodziny – częścią
Akatsuki. Nawet jeśli nie każdy to tak widział. I dlatego jego słowa zabolały
jeszcze bardziej.
Musiałam
ochłonąć, uspokoić się. Potrzebowałam pobyć sama. Schowałam się, jak to czasami
robiłam, kiedy bardzo nie chciałam żeby ktoś mnie znalazł. Tylko tym razem
zrobiłam to świadomie. I byłam też świadoma otoczenia.
Ale oczywiście
nie byłabym sobą gdybym w takiej sytuacji nie chciała zerknąć co robią
członkowie mojej szalonej rodzinki. Musiałam choćby zerkać kiedy usłyszałam ich
wołanie. Nie sądziłam jednak, że trafię na taką scenę. I chcąc, nie
chcąc po prostu nie dałam rady… z tego nie dało się nie śmiać! Nie sądziłam
jednak, że śmiałam się aż tak głośno.
W każdym bądź
razie w momencie, w którym drzwi się otwarły i usłyszałam równy chórek,
zamarłam. Chciałam krzyczeć, powiedzieć coś, zrobić cokolwiek… ale było już za
późno. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić… Itachi, Kim, Deidara, Hoshi oraz Senshi z
Yoru na rękach już przekroczyli próg i… zniknęli. W tej chwili powinnam coś
wyjaśnić. Powodem dla którego nie mogli mnie znaleźć nie było to, że znalazłam
jakąś taką skrytkę, czy super drzwi, ale dlatego, że stworzyłam portal –
znajdujący się dokładnie w progu. Drobna sztuczka myląca, którą ciężką
wytłumaczyć. Ale mówiąc w skrócie, jeśli ktoś nie wiedział, że za drzwiami ktoś
jest, lub nic nie zwróciło na nie uwagi… po prostu nie wiedział o ich
istnieniu. A gdyby nawet ktoś je zauważył, to po otworzeniu nie znalazłby
nikogo. Innymi słowy działało to trochę jak iluzja-pułapka, która pierwotnie
miała raczej inne zastosowanie, ale okazała się praktyczna w wielu innych
dziedzinach, jak chociażby ukrywanie się w siedzibie organizacji Akatsuki po
kłótni z jednym z członków.
Niestety nie
przewidziałam, że znajdę się w sytuacji, w której wybuchnę tak głośnym,
niekontrolowanym śmiechem z powodu kota we włosach. I że z tego powodu moi
bliscy wpadną w portal pułapkę, bo nie zdążyłam krzyknąć słowa „stop”, które
rozbrzmiało echem dokładnie w momencie, w którym portal ich wciągnął. Brawo ja…
W innej sytuacji pewnie rzuciłabym się za
nimi. Powinnam to zrobić. Ale to by nic nie dało. To tak nie działało. Na
szczęście jednak to ja stworzyłam ten portal, a co za tym idzie, wiedziałam
gdzie prowadzi. Mniej-więcej. A w każdym bądź razie włożyłam wysiłek by to
wiedzieć. Niestety nie było to aż takim pocieszeniem – miejsce do którego ich
wysłałam nie było zbyt… przyjemne.
Skupiłam się
mocno i wypuściłam demoniczną energię dokładnie w miejscu, w którym był
portal-pułapka. Nie jest tajemnicą, ze portale najłatwiej otwierają się dzięki
demonicznej energii, chociaż niewątpliwie można do tego celu użyć innych
środków. Jednak takie postępowanie jest bardzo skomplikowane, czasochłonne i
wymaga znacznie więcej wysiłku. Mimo to, nie wszyscy mogą przecież używać
demonicznych mocy. Nie zmienia to jednak faktu, że świat docelowy był, jest i
na pewno będzie niebezpieczny dla każdego, kto nie jest typowym, zwykłym
człowiekiem. Jest to bowiem miejsce, do którego lgną demony, jednak głównie te
znacznie niższe rangą i mające złe zamiary – te które nigdy nie widziały
Królestwa oraz Zamku. Są one jednym z podstawowych zagrożeń tamtego świata, a
drugim… drugim są łowcy, którzy na nie polują. Na nie i na każdego, kto posiada
w sobie demoniczny pierwiastek. A moi przyjaciele… cóż… Hoshi jako jashinistka
jest nieśmiertelna, Deidara ma te swoje dziwne ręce, Itachi potrafi spojrzeniem
złapać człowieka w iluzje, Kim jest wilkołakiem, Yoru to demoniczne zwierzę, a
Senshi przywołuje te swoje bronie. No i Senshi to Senshi... poza tym ma
fioletowe włosy, co na pewno nie jest tam normalne u zwykłych ludzi. Już nie
wspominając o samych zdolnościach ninja.
Po krótkiej
chwili pojawiła się przede mną okrągła dziura, żarząca się… czarnym światłem.
Jakkolwiek by to nie brzmiało, właśnie w taki sposób to wyglądało. Jej powierzchnia
wyglądała jak wijące się spiralnie cienie, szeptające słowa zaproszenia.
Wspominałam już, że portale do tego świata są mało przyjemne, ale najłatwiejsze
do utworzenia? Nie? To teraz wspominam. No i łatwo się zamykają, kiedy ktoś je
przekroczy – spory plus, jeśli nie chce się, żeby ktoś szedł w twoje ślady,
kiedy już będziesz po drugiej stronie i praktycznie nic nie będzie się dało
zrobić.
Kiedy
wskoczyłam w portal, zalały mnie wspomnienia ostatniej wizyty – zdecydowanie
nie należały one do najprzyjemniejszych, chociaż było kilka naprawdę
pozytywnych fragmentów, których nie chciałabym zapomnieć. Żałowałam tylko, że
nie udało mi się tam od razu wrócić, z antidotum na ten przeklęty demoniczny
narkotyk. Wszystko mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć…
„Biegłam wąską, zatęchła uliczką miasta o
nazwie Londyn. Dłoń zacisnęła się na rękojeści krótkiego miecza jak tylko
zbliżyłam się do skrzyżowania, płuca paliły ogniem. Demon, którego goniłam był
wyjątkowo szybki. Jednak jak tylko znalazł się w zasięgu mojego wzroku, był już
pozbawiony ręki – a raczej jednej z odnóży – zielonkawa maź skapywała się
kikuta na brukową ulicę, działając na nią jak kwas. Wokół demona, niczym zając,
albo raczej pchła, skakał młody chłopak, o bladej cerze, skalanej brzydkim
rozcięciem na policzku. Jego czarne loki, posklejane były od pyłu, brudu –
pewnie od tarzania się po ulicy, jak teraz – i prawdopodobnie krwi, która
jednak nie wypaliła mu jeszcze dziury w głowie. Byłam lekko zdziwiona –
delikatnie mówiąc – że chłopak nadążał za demonem i jeszcze był w stanie go
zranić. W ręce trzymał święcący się jasno długi nóż (a przynajmniej tak to
wyglądało z daleka i przez kurz unoszący się w powietrzu.
W pewnej chwili demon uderzył w chłopaka, a
ktoś krzyknął jego (prawdopodobnie imię) – Will. Zerknęłam w tamtą stronę… przy
ścianie jednego z budynków siedziała jakaś młoda dziewczyna, trzymając się za
kostkę. Jej twarz wyrażała przerażenie, ale raczej nie z samej sytuacji z
demonem, a bardziej z troski o Pana Skaczącą Pchłę.
Nie myśląc wiele skoczyłam przed siebie i
już po chwili demon leżał na ziemi z odrąbaną głową, a jego krew opryskała mi
rękę. Używając magii pozbyłam się niebezpiecznej substancji, jednocześnie
ochraniając skórę – rękaw jednak był już zniszczony. Demon wyparował – prawdopodobnie
trafił do swojego wymiaru, każdy martwy demon w tym miejscu tak kończył.
Naprawdę nie sądziłam, że tego dnia poznam
całą zgraje ludzi polujących na demony, w których żyłach płynie anielska krew
(dosłownie), i którzy nazywają siebie Nefilim, Nocnymi Łowcami. Dość
ironicznie, zważywszy na oryginalne znaczenie słowa „nefilim”. Nie wiedziałam
też, że tak wiele się wydarzy… i że spotkam chłopca – bo dla mnie to wciąż było
dziecko, które nie powinno walczyć z demonami, a już tym bardziej nie powinno
mieć tyle za sobą – w którego żyłach płynąć będzie demoniczna trucizna,
narkotyk o nazwie „yin fen”, określany też jako „srebrny proszek”. I nie
sądziłam, że będzie taki podobny do Miharu… że będzie miał to spojrzenie, tę
łagodność i jednocześnie wytrwałość oraz oddanie. Jem… delikatny Jem, któremu
nie udało mi się pomóc, tak samo jak wieki temu nie mogłam uratować Miharu.”
Chociaż teraz…
byłam ciekawa jak wiele się tam zmieniło.
Czas w różnych uniwersach leci w różnym tempie, nie zawsze równolegle, a
niektóre portale wrzucają cię w inną linią czasową, lub przetrzymują dłużej niż
mogłoby się wydawać. Ale są to rzadkie przypadki i dotyczą tylko amatorszczyzny.
Ku mojemu
zdziwieniu nie wylądowałam jednak w Londynie a… właściwie to nie wiedziałam
gdzie dokładnie. Mój zmysł mówił mi, że jestem w Europie, ale… jednocześnie nie
potrafiłam w pełni zidentyfikować tego miejsca. Miejsca, którego powietrze
przesycone było magią do tego stopnia, że potrafiłam ją wyczuć za pomocą węchu.
A kiedy brałam wdech czułam mrowienie na języku. Jednak nie czuć było siarki,
ognia, lawy czy demonów. Do głowy przychodziło mi tylko jedno miejsce – Idris,
kraj Nefilim. To nie był dobry znak.
Rozglądnęłam
się dookoła. Znajdowałam się blisko jezioro, które wywoływało u mnie dreszcze i
miałam ochotę oddalić się od niego najszybciej jak to możliwe. Anioły. To
miejsce było nimi aż nazbyt przesycone. Niewiele myśląc ruszyłam w stronę najbliższej
drogi, która prowadziła z dala od lustrzanej tafli jeziora. Miałam wrażenie, że
im dłużej tam byłam, tym bardziej chora się czułam.
Kiedy droga
wyprowadziła mnie na jedno ze wzgórz poczułam mrowienie, jakby impuls z jednego
z kierunków. Coś jakby wiatr niósł ze sobą zapach magii, run i krwi nefilim.
Choć pewnie mało kto odczuwał to w ten sposób. Ale wiedziałam, że w tamtym
kierunku jest jedyne miast w Idrisie – Alicante i tam właśnie musze się udać.
Tam poszli. Skąd to wiem? Yoru pewnie też poczuła ten charakterystyczny impuls
i wiedziała, że ja tez go poczuję. Poszli w tamtą stronę, żebyśmy się mogli
odnaleźć. Nawet jeśli było to niebezpieczne. O czym jednak nie mogli wiedzieć,
jednak miałam nadzieję, że mimo to mieli się na baczności. Byliby głupi gdyby
zrobili inaczej.
Magia Alicante
była niczym puchata poduszka w porównaniu do odrażającej i zimnej magii
dochodzącej z jeziora. Nie wiedziałam, czy jako osoba mające w sobie krew
demona, a jednocześnie nie mająca krwi anioła będę w stanie wejść do miasta.
Ale już kilometry wcześniej, zanim jeszcze zobaczyłam szklane wieże miasta,
czułam się jakby unosiła się na magicznej wodzie, na ulubionym materacu, z
drinkiem z palemką w ręce i słońcem przyjemnie padającym na mnie, łagodzonym
przez lekki wiaterek.
Tak czy
inaczej włamywanie się do miasta pełnego uzbrojonych po zęby nocnych łowców,
nie było dobrym pomysłem. A przechodzenie sobie bramą już tym bardziej, jeśli
istniało ryzyko, że nie przejdę przez bariery. Nie, nie warto było ryzykować.
Kiedy zapadł
zmierzch byłam gotowa. Skupiłam się ponownie, starając się wyczuć gdzie są moi
przyjaciele, jednak nie było to łatwe w tym miejscu. Mogłam polegać jedynie na
demonicznej energii, która jednak została skutecznie ukryta przez Yoru (nie
dziwię jej się) i pojawiała się tylko raz na jakiś czas w bardzo śladowych
ilościach. Przeklęłam pod nosem i trzymałam kciuki żeby to co zamierzam, nie
skończyło się źle.
Ale niestety
nie wszystko idzie tak jak powinno. Tym razem tak właśnie było. Jak tylko
przeszłam granice miasta – przełamując przy tym magiczną barierę, rozległy się
głośne dzwony, światła z wież zaczęły mrugać. Włączył się alarm… Ups?
Gdybym była
kotem zastrzygłabym uszami. Dosłownie. W pierwszym odruchu chciałam użyć magii
żeby się ukryć przed ich oczami, ale po pierwsze – używanie demonicznej magii w
miejscu gdzie demonów być nie powinno nie jest dobrym pomysłem, po drugie – na
nocnych łowców to nie działało. A przynajmniej nie na wszystkich. Przeklęłam
pod nosem i schowałam się w najbliżej bocznej alejce. Chciałam wskoczyć na
dach, wiedząc że Nefilim będą biegać po ziemi, jak każdy człowiek, ale wtedy
byłabym odsłonięta. A tak byłam w stanie zlać się z cieniem, tym bardziej w
nocy. Chociaż niewątpliwie Nefilim też by tak potrafili. A przynajmniej tak
przypuszczałam, bo kto wie co się z nimi stało przez ten czas. Równie dobrze
mogli stać się opętanymi przez krew anielską beznamiętnymi maszynami to
zabijania wszystkiego co ma w sobie demoniczną krew. Oby nie. Ale mogli też
wyginąć, albo skończyć jako dwie różne rasy, albo mogli… nie, nie było sensu
gdybać. Musiałam coś wymyślić i to szybko. Pozostało tylko wybrać: czy chce
zlać się z Nefilim i pozwolić im na głębsze szukanie i być może odkrycie
obecności innych intruzów, czy może ściągnąć ich na siebie? Im dłużej bowiem
będę się ukrywać, tym dłużej będą szukać i tym większe prawdopodobieństwo że
znajdą Akatsuki. O ile już tego nie zrobili…